piątek, 30 listopada 2012

Rozdział 3


Jeśli nasz Kopciuszek myślał do tej pory, że jego życie było ciężkie to teraz zmienił zdanie. Mendoza dotrzymał słowa i ukarał go po swojemu. Zafundował mu powolne, codzienne tortury w postaci towarzyszenia mu na wszystkich spotkaniach biznesowych, jako jego sekretarz. Z natury energiczny i ruchliwy chłopak nudził się na nich śmiertelnie, nie rozumiał większości rzeczy o których mówią i dosłownie wariował tam, musząc siedzieć bezczynnie i tylko od czasu do czasu coś notować. W dodatku został posłany na lekcję dobrych manier przez złośliwego szefa, który szybko zorientował się, że jego podwładny nie ma pojęcia jak się zachować w niektórych sytuacjach. Jeśli do tego dołożymy zaoczne studia, to szybko zrozumiemy, że nasz Cindy był naprawdę zajętym i udręczonym człowiekiem. Nie miał nawet chwili wytchnienia, a po nocach śniły mu się przeklęte interesy Alexa i jego uśmiechnięta gęba. Mężczyzna wymyślił jeszcze jeden, zupełnie nowy sposób dręczenia Wojtka, który najwyraźniej sprawiał mu niesamowitą satysfakcję. Od pamiętnego pocałunku nie przestawał go subtelnie molestować. Nie, nie robił niczego na siłę, broń boże i na dobrą sprawę chłopak właściwie nie miał się na co skarżyć. Patrzył tylko na niego w specyficzny sposób cały czas ślizgając się błyszczącymi oczami po jego ciele i ciągle utrzymywał z nim kontakt fizyczny. Zawsze siadał tak blisko, że stykali się udami bądź ramionami, a czerwony zazwyczaj w jego obecności Wojtek, czuł na sobie bez przerwy oddech mężczyzny. Mendoza wydawał mu polecenia niskim, wibrującym głosem, patrząc prosto w oczy z przewrotnym uśmieszkiem. Nieszczęsny student nieraz tak się zasłuchał, że kompletnie nie wiedział o czym mówił i zawstydzony musiał prosić o powtórzenie polecenia.

Mijał tydzień za tygodniem, biuro znowu lśniło czystością i pachniało świeżymi ziołami, które Wojtek hodował na parapetach okiennych. Bandyci chodzili syci i zadowoleni, a szef niesamowicie złagodniał i prawie przestał się ich czepiać, co z kolei niezmiernie dziwiło jego ludzi. Po cichu chłopcy gratulowali sobie sprowadzenia z powrotem Kopciuszka. Wszystko układało się niezmiernie szczęśliwie jak to tylko w bajkach bywa. W przyrodzie niestety musi być jednak równowaga i wreszcie nadeszła godzina zero. Wstał całkiem zwyczajny dzień i nic nie zapowiadało nadchodzącej katastrofy. Wieczorem miało odbyć się spotkanie z przywódcami chińskiej triady i japońskiej yakuzy. Zaplanowano elegancką kolację, a potem spotkanie w interesach. Czterej bossowie mieli przybyć wraz z osobami towarzyszącymi. Zarezerwowano całe piętro w znanym, luksusowym krakowskim hotelu. Do obsługi zatrudniono tylko wybranych członków organizacji. Kopciuszek został wystrojony i wypachniony i mimo głośnych protestów przybył oczywiście razem z Alexem. Przez tydzień, uczył się grzecznościowych zwrotów w obu językach oraz poznawał tajniki kultury chińskiej i japońskiej. Nie miał zamiaru zbłaźnić się przed takimi osobistościami. Do obiadu zasiedli w bardzo sztywnej atmosferze. Dwóch ślicznych chińskich chłopców i dwie piękne japońskie gejsze siedzieli tak jak Wojtek ze spuszczonymi oczami, w ogóle się nie odzywając. Grzebali niemrawo w talerzach i uśmiechali się grzecznie do sąsiadów. W końcu dano im znak, że mogą odejść, bo zaczynają się poważne, biznesowe rozmowy. Cindy wstał pierwszy i skinął na całe stadko, które nieśmiało podreptało za nim. Wynudził się już okropnie podczas posiłku i nie miał zamiaru robić tego nadal. Postanowił nieco rozruszać niemrawe towarzystwo. Zaprowadził ich do bogato urządzonego, dużego salonu i usadził wokół ławy przed marmurowym kominkiem. Otworzył świetnie wyposażony barek z napojami wyskokowymi.
- Kto chce drinka, a kto woli inny alkohol? Nie przyjmuję odmowy. Oni będę tam obradować całymi godzinami, co nie znaczy, że my nie możemy się odrobinę zabawić – zaproponował z szerokim uśmiechem. – Na szczęście wszyscy mówimy po angielsku.
- Ale ja słyszałam, że wasza wódka jest zabójcza i obcokrajowcy nie powinni jej pić – pisnęła cieniutko drobna Japonka o imieniu Kira.
- E tam zaraz zabójcza, po prostu ma swoją moc. Zrobię wam słabe drinki z żubrówką, są naprawdę pyszne – zachwalał Cindy, obficie nalewając wódki do wysokich szklanek. Wręczył każdemu napój i pierwszy zaczął sączyć ze szklaneczki dając innym przykład.
- Niezłe – przyznał Japończyk Senji. Po trzech następnych drinkach towarzystwo było już całkowicie rozluźnione. Włączyli muzykę i doszli do wspólnego wniosku, że muszą się jakoś zintegrować. Druga z gejsz Mikoto wyciągnęła z szafy piękne haftowane kimona we wszystkich kolorach tęczy i rozdała je pomiędzy biesiadników. Wszyscy ze śmiechem zaczęli się w nie ubierać nie zdejmując jednak tego co mieli pod spodem. Dziewczęta pomogły zawiązać im w tali tradycyjne pasy. Wojtek po krótkim zastanowieniu zaproponował znaną wszystkim zabawę w butelkę, nieco przez niego zmodyfikowaną. Zadzwonił na obsługę i kazał im przynieść długi, mocny sznur i rozwiesić pod sufitem. Zaskoczone osiłki w mig uporały się z tym poleceniem i wyszły z pokoju. Barwne stadko obserwowało te przygotowania z otwartymi buziami, cicho szepcząc między sobą.
- A teraz zagramy, a kto nie odpowie na pytanie zdejmuje z siebie jakąś część garderoby i wiesza na sznurze – wszyscy ulokowali się na dywanie w kółeczku, a Kopciuszek puścił w ruch butelkę po winie. Zaczęły padać pytania, w miarę upływu czasu i wypitego alkoholu coraz śmielsze i intymniejsze. Na linie wisiało coraz więcej szmatek i po kilku godzinach pod kimonami wszyscy byli już zupełnie nadzy. Cindy przy okazji dowiedział się takich rzeczy o dumnych szefach mafii, że pewnie będzie miał nad czym rozmyślać do końca swojego życia. Nikt też nie chciał mu uwierzyć, że nie sypia z Alexem. Mendoza na światowym rynku przestępczym uchodził za wyjątkowo łakomy kąsek. W dodatku był młody i przystojny, co jeszcze bardziej podnosiło jego wartość. Bawili się naprawdę świetnie i zupełnie zapomnieli o pozostawionych w sali obrad bossach. Chichotali jak szaleni i opowiadali sobie niesamowite historie z życia codziennego swoich organizacji. Posiadali bliżej kominka, aby ogrzać swoje gołe stopy. Wszyscy rozczochrani, z rozmazanymi makijażami, czerwoni i spoceni przedstawiali sobą naprawdę interesujący widok, tym bardziej, że kimona co chwilę się rozchylały pokazując to i owo. W takim stanie zastali ich szefowie mafii i dosłownie oniemieli z wrażenia, co zważywszy na pełnione funkcje i naprawdę bogate doświadczenie życiowe, zdarzało im się niezmiernie rzadko. Zaczęli się rozglądać za ubraniami imprezowiczów i jakie było ich zdziwienie jak na rozpiętym wysoko sznurze, zobaczyli huśtające się majteczki, staniki, bokserki, bluzeczki, koszule i inne szmatki.
- Cholera jasna, co tu się stało? Naćpaliście się czegoś? – zapytał Alex szeroko otwierając oczy.
- Ppolska wwódka mma sssuperr moccc – wyjąkał Senji podnosząc na niego czarne, zamglone ślepka i padł nieprzytomny na podłogę. Mężczyznom nie pozostało nic innego jak pozbierać ofiary tego pogromu. Każdy zabrał pod pachę swojego towarzysza i bez słowa udali się do swoich apartamentów. Mendoza miał nieco większe problemy, bo musiał zataszczyć kompletnie zalanego Wojtka do domu tak, aby matka go nie zobaczyła. Skradając się jak prawdziwy ninja dotarł do swojej sypialni. Rzucił na łóżko pochrapującego beztrosko chłopaka i poszedł wziąć prysznic. Nie miał pojęcia jak pozostali bossowie zareagują na to co się stało. Młodzież najwyraźniej ostro zabalowała. Cholera wie co oni tam wyprawiali w czasie ich nieobecności? Miał ogromną ochotę złapać Kopciuszka i wlać mu na goły tyłek. Zamiast zorganizować kulturalną rozrywkę, pozwolił upić się tym smarkaczom jak prosiakom i porozbierać jak dzikusom. Chyba już nigdy nie zapomni porozwieszanych po całym salonie ubrań i min bossów na widok stanu, w jakim znajdowali się ich kochankowie. Wszedł do sypialni i zobaczył rozwalonego na pościeli Wojtka. Spał w najlepsze z szeroko rozrzuconymi rękami i nogami. W rozciętym na boku kimonie widać było smukłe udo.
- Rusz się pijaku, gdzie ja mam się położyć? – szturchnął w biodro posapującego studenta, który oczywiście ani drgnął. Zniecierpliwiony Alex obrócił go na plecy i przesunął na drugi koniec materaca. Materiał rozchylił się i mógł teraz podziwiać całkiem niezłe wyposażenie śpiącego. Mendoza nie potrafił się powstrzymać i delikatnie przesunął palcami po penisie chłopaka, który natychmiast zareagował na jego dotyk i odrobinę powiększył swoją objętość. Zobaczył u jego nasady małe znamię w kształcie księżyca. Westchnął głęboko, z trudem oderwał wzrok od ponętnego widoku i przykrył dzieciaka kołdrą. Jeszcze nie upadł tak nisko, żeby zabawiać się z zalanym w trupa chłopakiem.

Tymczasem siostry Wojtka od dwóch dni usiłowały się skontaktować z niepoprawnym bratem. Porządnie wkurzone ignorowaniem przez niego licznych telefonów i sms-ów postanowiły go odwiedzić w mieszkaniu. Zaskoczeni ich wizytą współlokatorzy stwierdzili, że pewnie jest u Alexa, skoro nie wrócił na noc. W sumie to oni przeczuwali, że chłopak prędzej czy później ulegnie temu nadzianemu przystojniakowi. Na takie oświadczenie siostry Piekiełko, zażądały od nich adresu. Doskonale orientowały się, co to za rodzina i postanowiły się uzbroić. Wróciły więc najpierw do swojego mieszkania po śrutówkę dziadka. Ogromnie zdenerwowane udały się do willi Mendozów. Zostały wpuszczone do środka i powitane w holu przez panią Oliwię. Kobieta zaprosiła je do salonu, gdzie dziewczyny wytłumaczyły zaskoczonej pani domu z czym przyszły. Wezwano ochroniarzy i od nich bardzo szybko wyciągnięto, kto obecnie przebywa w sypialni Alexa.
- Musimy tam natychmiast iść! – zerwała się z fotela starsza z sióstr Magda.
- Masz rację, może on skrzywdził naszego biednego Wojtusia – załamała ręce młodsza Olga.
- Spokojnie drogie panie, dajmy im dojść do siebie. Mam lepszy pomysł – odezwała się z błyskiem w oku Oliwia i zaczęła szeptać do nich coś z entuzjazmem. Panny Piekiełko potakiwały jej z wypiekami na twarzach.

Tymczasem zaspany Wojtek właśnie usiadł na łóżku i przetarł ciężkie powieki. W ustach miał pustynię, a głowę tak ciężką jakby ktoś do niej nasypał betonu. Nie mógł pozbierać rozbieganych myśli. Rozejrzał się dookoła i ze zdumieniem stwierdził, że nie poznaje tego pokoju. Zaczął się zastanawiać niemrawo co się stało z jego ciuchami i gdzie on u licha właściwie jest. Nagle spod kołdry wyłoniła się twarz szefa. Mężczyzna otworzył jedno oko i łypnął na Kopciuszka.
- O mój boże, co ty robisz w moim łóżku?! – kwiknął chłopak i nakrył się pod samą szyję. Zerknął pod pościel i z przerażeniem odkrył, że ma na sobie tylko barwne kimono, a Alex jest zupełnie nagi.
- Jak to co, leżę sobie? – ziewnął szeroko Mendoza. – Zresztą to moja sypialnia, więc się tak nie drzyj.
- Czy my robiliśmy wczoraj coś dziwnego? – ostrożnie zapytał chłopak rumieniąc się jak jabłuszko. Mężczyzna miał zaprzeczyć, ale nagle w jego mózgu zapaliła się czerwona lampka. Właśnie nadarzała się okazja do zemsty na tym małym rozrabiace za wszystkie kłopoty jakie mu sprawił poprzedniego dnia .
- Jak możesz nie pamiętać, przecież wczoraj sam mi zaproponowałeś seks na zgodę? – Alex zrobił oburzoną minę.
- Ale to niemożliwe, na pewno kłamiesz draniu! – krzyknął przestraszony nie na żarty chłopak.
- No wiesz, jak mógłbym zmyślać w takiej sprawie? Widziałem twoje znamię w kształcie księżyca, wyglądało bardzo kusząco – Uśmiechnął się do niego Mendoza.
- Och…! – pisnął cichutko Kopciuszek i łzy stanęły mu w oczach. Nie rozumiał jak mógł oddać się temu playboyowi. - Czyżby alkohol do tego stopnia pomieszał mi w łepetynie, a ten łajdak bez skrupułów to wykorzystał? – Wyskoczył z łóżka i pobiegł do łazienki. Zamknął za sobą zameczek i osunął się zrozpaczony na podłogę. Zaczął gwałtownie szlochać wycierając słone krople rękawem kimona. A tak marzył o wielkiej miłości. Myślał, ze odda swoje ciało komu, kto go będzie kochał i z kim potem spędzi resztę życia. Tymczasem pieprzył się jak zwierzątko w rui z tym kolesiem spod ciemnej gwiazdy, który pewnie ruchałby wszystko co ma dziurę. Nasz pechowy bohater kompletnie się załamał. Wystarczyło kilka drinków, miłe towarzystwo i przystojny facet pod ręka i podeptał wszystkie swoje ideały.
- Ajj… jak mogłeś to zrobić, nie byłem sobą…! – mazał się coraz głośniej. Jego wycie było słychać aż na korytarzu. Przestał się przejmować co sobie Mendoza o nim pomyśli. Utopił swój wianek w żubrówce i tylko to się teraz dla niego liczyło.
Alex na początku zdecydowany trochę się na Kopciuszku odegrać teraz zaczął się wahać. Zrobiło mu się żal tego głuptasa. Najwidoczniej mały nie miał żadnego doświadczenia, bo uwierzył w jego bajeczkę bez trudu. Nie przyszło mu jednak do głowy, że chłopak zrobi z tego iście szekspirowski dramat. Gdy usłyszał pod drzwiami sypialni kroki domyślił się, że tym razem łatwo się nie wywinie. Drzwi otwarły się gwałtownie i do pokoju wpadły dwie podobne do siebie nieznajome kobiety, uzbrojone w śrutówkę oraz jego matka z wymownie zmarszczonymi brwiami. Alex podziękował w duchu swoim bóstwom opiekuńczym, że zdążył chociaż nałożyć szlafrok.
- Ręce do góry! – wrzasnęła Magda naśladując zasłyszany w telewizji tekst.
- Tak, do góry!– powtórzyła za nią Olga. - Co zrobiłeś braciszkowi potworze?!
- Eee..? – Tym razem wielce inteligentny tekst należał do Mendozy, który z wytrzeszczonymi oczami stał na środku swojej sypialni nie mogąc uwierzyć w to co się dzieje. Tymczasem jego przewrotna matka, zamiast ratować swojego jedynaka z rąk tych rozszalałych harpii, podeszła do łazienki.
- Wojtuś otwórz, musimy porozmawiać. Czy Alex zachował się nieodpowiednio wobec ciebie? – zapytała łagodnie.
- Ten drań ukradł podstępnie mój wianek! – zawył rozdzierająco Kopciuszek.
- Co takiego?! – wrzasnęły siostry Piekiełko. – Wystarczy, że go zastrzelimy skarbie?! Może powinnyśmy wcześniej go potorturować?! Co mamy robić słoneczko? – krzyknęła Magda do Wojtka i przyłożyła lufę strzelby do brzucha zaskoczonego Mendozy.
- Chwileczkę, moje panie mimo wszystko to jednak chcę mieć jakieś wnuki, więc może wstrzymajcie się z egzekucją – odezwała się spokojnie pani Oliwia, która jako jedyna w tej sytuacji nie straciła głowy. – Otwórz dziecko, omówimy wszystko na spokojnie.
- Nie mogę – pisnął żałośnie Cindy, nie mam co na siebie włożyć – nie wyjdę przecież do was goły. - Na te słowa chłopaka rozległ się odgłos odbezpieczanego zamka strzelby.
- Ty cholerny zboczeńcu! – ryknęły zgodnym chórem dziewczęta.
...................................................................................................
Betowała Niebieska

czwartek, 29 listopada 2012

Rozdział 2


Kopciuszkowi ten wieczór upłynął bardzo miło, czego nie można było powiedzieć o Aleksie, który stał teraz naburmuszony w holu i żegnał się z matką. Niespodziewanie pani Oliwia podeszła też do Wojtka, pocałowała go w policzek i poklepała poufale po ramieniu.
- Kochanie, jesteś najsympatyczniejszym chłopakiem, jakiego do tego domu przyprowadził mój syn. Mam nadzieję, że będziecie mnie częściej odwiedzać. Na przykład w następny weekend przyjedziecie do mojego domku w górach – spojrzała wymownie na Mendozę, którego mina z minuty na minutę była coraz kwaśniejsza.
-Ależ mamo, wiesz doskonale jaki jestem zajęty – jęknął mężczyzna.
- Bzdury, powiedz, że w wolne dni wolisz włóczyć się z kumplami niż odwiedzić staruszkę – popatrzyła na jedynaka z wyrzutem.
- Jak ty jednym zdaniem potrafisz zrobić ze mnie wyrodnego potomka! Masz do tego prawdziwy talent!
- W takim razie jesteśmy umówieni – klasnęła w ręce pani Mendoza i mrugnęła do studenta, który właśnie próbował ukryć uśmiech. Ta kobieta była urodzoną manipulatorką i najwyraźniej robiła ze swoim synem co chciała. Jego rodzicielka była identyczna, więc dobrze zdawał sobie sprawę, że biedny szef w tym starciu nie miał żadnych szans.
Alex wiedział, kiedy się wycofać, nie na darmo był szefem dużej organizacji. Pomachał do matki, wziął Wojtka za rękę i pociągnął go do stojącego na podjeździe samochodu. Oczywiście student ulokował się jak najdalej od niego pod samym oknem. Humor mu nadal dopisywał, widać jednak było, że jest lekko zawiany. Podśpiewywał sobie pod nosem całkowicie go ignorując. Wyglądało na to, że Valmont naprawdę przypadł mu do gustu. Mężczyzna nie miał po jęcia dlaczego ten fakt tak bardzo go denerwował. Normalnie nie zwrócił by na takie coś zupełnie uwagi, ale już jakiś czas temu zauważył w przypadku Wojtka nic nie było takie oczywiste.
- Ten ulizany Francuz naprawdę tak ci się spodobał? – nie wytrzymał i warknął do chłopaka.
- Hm, no cóż – Wojtek udał, że się głęboko zastanawia – pewnie, że tak. Facet był przystojny, uroczy, zabawny i łasił się do mnie jak zwierzaczek. Nie to co inni wiecznie skrzywieni i w złym humorze – uśmiechnął się trochę złośliwie.
- Czy to mnie masz na myśli? – rzucił groźnie Alex. W tym momencie szczęśliwie dla Kopciuszka, samochód zatrzymał się przed ich biurem.
- To ja już polecę, muszę się przebrać zanim wrócę do domu – pisnął cichutko i nie czekając na odpowiedź, otwarł drzwiczki i zwinnie wyskoczył na chodnik. Wszedł pośpiesznie do budynku nawet nie oglądając się za sobą. Już w aucie zauważył, że Mendoza jest z minuty na minutę coraz bardziej wkurzony i niepotrzebnie wyrwał się z tym tekstem o Valmoncie. Lada chwila szef mógł wybuchnąć, a on nie chciał się znaleźć wtedy w jego pobliżu. Jak widać nasz bohater może był naiwny, ale potrafił uczyć się na błędach. No, może nie do końca, jak się potem okazało, ale nie uprzedzajmy faktów.
Wojtek poszedł prosto do gabinetu szefa, gdzie zostały jego ubrania. Szybko się przebrał, niestety nagle się zatoczył, wpadł całym ciężarem na biurko i strącił na podłogę otwarty laptop. Sprzęt spadł na marmurową posadzkę i pękł w kilku miejscach. Z rozbitego ekranu posypało się szkło.
- O mój boże, znowu mi to robisz? Jestem przeklęty czy co? – jęknął przestraszony chłopak. Podniósł urządzenie i niewiele myśląc schował do szafy na sam dół. – Muszę uciekać, tym razem Alex na pewno mi nie daruję. Mogę już zamówić żałobną mszę i sprosić gości na stypę – pisnął, nie wiedząc co robić dalej. Usłyszał na korytarzu czyjeś kroki. Odetchnął głęboko, przykleił na twarzy blady uśmiech i wyszedł z pokoju. Po drodze oczywiście spotkał Krzycha, który dzisiaj miał dyżur pod telefonem. Pomachał do niego z daleka i udał się do windy. – Nie mam innego wyjścia, muszę uciekać jeśli nie chcę skończyć jako pokarm dla rybek, im dalej tym lepiej – w drodze do domu zaczął przeliczać mizerne fundusze. Zanim doszedł do kwatery, gdzie wynajmował pokój w głowie miał już niezły plan. Dwie godziny później siedział już w busie do Lublina. Mieszkała tam młodsza siostra jego matki. Wcześniej zadzwonił do niej i uprzedził, że ma w mieście coś do załatwienia i trochę u niej zostanie. Ciotka przyjęła go z otwartymi ramionami ogromnie zadowolona z towarzystwa. Od kilku miesięcy była na emeryturze i ogromnie się nudziła. Wojtek nie mógł więc lepiej trafić. Zaczął wieść całkiem wygodne życie pełne słodkiego lenistwa i domowych przysmaków posuwanych mu pod sam nos. Tak upłynął mu tydzień i chłopak z zaskoczeniem stwierdził, że nikt go chyba nie szuka. Nie dostał żadnego telefonu, panowała kompletna cisza. Doszedł do wniosku, ze właściwie to mógłby tutaj zostać na stałe. Przepisze się na miejscową uczelnię, z dala od wiecznie wrzeszczącego szefa i nadopiekuńczych sióstr będzie mu jak w raju. Zaczął powoli przekonywać do tego pomysłu starszą panią. Miała duży dom i mogłaby mu wynająć jakiś pokój.

Tymczasem w Krakowie sprawy miały się zupełnie inaczej. W poniedziałek Mendoza przyszedł do pracy i już na wstępie wpadł we wściekłość. Nigdzie nie mógł znaleźć swojego laptopa, a tam miał większość potrzebnych mu do pracy dokumentów i notatek, a gdy go wreszcie odszukał wybuchł z siłą wulkanu.
- Wszyscy natychmiast do mnie! – ryknął, aż zadrżały szyby w oknach. Przestraszone osiłki w ciągu kilku minut zebrały się w gabinecie. Ustawili się rządkiem i stali ze spuszczonymi głowami nie śmiejąc zapytać o co chodzi. Alex tocząc pianę darł się na nich ponad godzinę. Prawie ogłuchli i nogi pod nimi drżały. Dawno nie widzieli, żeby szef był taki wkurzony. Dopiero jak zagroził zesłaniem na nich siedmiu plag egipskich odezwał się nieśmiało Krzych. Opowiedział o tym jak wczoraj widział wychodzącego z gabinetu Wojtka, który najwyraźniej był trochę wstawiony. Wysłani na poszukiwanie winowajcy bandyci wrócili z niczym. Jak było do przewidzenia chłopak najwidoczniej narozrabiał i potem ze strachu zapadł się pod ziemię.

Po tygodniu biuro z powrotem zaczęło przypominać skrzyżowanie chlewu z pijacką spelunką. Śmierdziało, podłogi nie było widać spod pokładów błota, a w dzbanku pływała piękna zielona pleśń. Skończyły się pyszne śniadanka, kawa i herbata się szybko wyszły, zresztą i tak nikt nie umiał ich porządnie zaparzyć. Latali dwie ulice dalej do pobliskiego baru i  pili obrzydliwą lurę. Szef wrzeszczał na nich prawie cały czas. Zamęt w papierach doprowadzał go do szału, nie mówiąc już o panującym dookoła bałaganie, nie miał też się z kim drażnić, bo wszyscy przed nim uciekali. Zazwyczaj to Wojtek stawiał mu czoła i uspokajał jakimś domowym smakołykiem. Chłopcy coraz częściej wspominali z rozrzewnieniem Kopciuszka. W końcu całkowicie załamani, podczas nieobecności Mendozy, zrobili walne zebranie.
- Tak dłużej nie może być - zagaił Krzych – musimy sprowadzić Cindy, bo Stary nas wykończy.
- Masz rację – przytaknął mu z powagą Heniek – mój kuzyn jest całkiem niezłym detektywem. Zróbmy ściepkę i zapłaćmy mu za odszukanie małego.
- Jest tylko jeden problem – odezwał się Krzych - jak Wojtek wróci nie możemy pozwolić, żeby szef znowu go nastraszył. Trzeba mu podsunąć jakiś ludzki sposób ukarania Kopciuszka. Zastanówcie się nad tym, a my idziemy obgadać sprawę do kuzyna. – Chłopaki pokiwały z powagą głowami i każdy z kieszeni wyciągnął sporą kupkę banknotów. Po kilku godzinach okazało się, że wpadli na bardzo dobry pomysł. Zatrudniony detektyw szybko odnalazł ich zgubę. Cindy był całkiem niedaleko, na szczęście nie miał kasy i nie wyemigrował za granicę. Bandyci sprawdzili, że do Lublina leciało się tylko godzinę. Mieli więc nadzieję, że szef nie będzie zły jak sobie pożyczą na krótki czas służbowy helikopter.

Nieświadomy niczego Wojtek siedział sobie na schodach przed domem ciotki i popijał kawkę ze śmietanką z błogim uśmiechem na twarzy. Pod bramkę podjechała cicho duża, czarna limuzyna ze zgaszonymi światłami. Wysiadło z niej czterech napakowanych kolesi i z okrzykami radości rzuciło się na biednego chłopaka, niemal rozgniatając go na miazgę.
- Bracie, nareszcie cię znaleźliśmy! – ściskał go jak szalony uśmiechnięty od ucha do ucha Heniek. – Wy – krzyknął do dwóch wielkoludów – nie stójcie tak tylko idźcie go spakować. Zaraz wracamy, bo jak się Mendoza kapnie, że wzięliśmy jego ulubioną, latającą zabawkę, to pourywa nam jaja.- Dryblasy grzecznie pogalopowały do domu.
- Cindy, jak mogłeś nas zostawić? Nie masz pojęcia co przeżyliśmy po twojej ucieczce! – jęknął płaczliwie Krzych. - Nigdy więcej tego nie rób. Mendoza nas wykończył. Zachowywał się jak opętany, prawie wszyscy mają przez niego kłopoty ze słuchem. Dentystę też kilku zaliczyło.
- Nigdzie z wami nie idę – wyszeptał pobladły jak ściana Wojtek – on mnie wrzuci do Wisły z kamieniem na szyi. Lepiej od razu mnie zastrzelcie.
- Coś ty, nie bój żaby mały – uśmiechnął się do niego uspokajająco Heniek. – Wymogliśmy na nim kulturalną karę za tego laptopa i ucieczkę. Dostałeś nawet awans na sekretarkę szefa – klepnął Wojtka w plecy, aż mu zadzwoniły zęby. Wzięli opierającego się chłopaka pod pachy i wrzucili do samochodu. Po kwadransie byli już na lotnisku, skąd helikopterem wrócili do Krakowa.
Po przyjściu do biura powitały ich pełne ulgi westchnienia pozostałych członków organizacji. Na wszelki wypadek chłopcy zamknęli drzwi na klucz, gdyby czasem Wojtkowi przyszło do głowy jednak uciec. Oknami się nie przejmowali, bo z szóstego piętra raczej nie wyskoczy. Student stał przed gabinetem szefa ze spłoszoną miną i nie miał odwagi wejść. Bandytom wreszcie znudziło się przyglądanie struchlałemu dzieciakowi, zapukali delikatnie, otworzyli drzwi i bezceremonialnie wepchnęli go do środka. Kopciuszek zrobił kilka nieśmiałych kroczków i zatrzymał się przed biurkiem Mendozy. Po kilku minutach kompletnej ciszy, zerknął ostrożnie do góry i napotkał nieodgadnione spojrzenie siedzącego w fotelu Alexa.
- Proszę, proszę, króliczek wrócił w końcu do domu, jak miło – odezwał się złośliwie mężczyzna.
- Ja…ja… - zająknął się nieporadnie Wojtek.
- Żadne jaja, jaj to ty nie masz, bo byś nie uciekał jak durny, tylko powiedział co się stało. Widzę, że nauka życiowych mądrości ciężko ci przychodzi.
- Przepraszam pana – wyszeptał Kopciuszek z trudem stojąc na trzęsących się nogach.
- Chłopcy się za tobą wstawili, bo teraz inaczej byśmy rozmawiali. Prawdę mówiąc, nadal mam zamiar przetrzepać ci skórę – odezwał się Alex, patrząc jak przestraszony Cindy zaczyna cofać się do tyłu. Wstał i podszedł do sparaliżowanego ze strachu dzieciaka. Ujął go pod brodę i spojrzał mu głęboko w błękitne, załzawione oczęta. Różowe, pełne usta lekko mu drżały, oddychał szybko, gwałtownie łapiąc powietrze. Wyglądał tak słodko i niewinnie, że tylko jakiś prawdziwy potwór mógłby podnieść na niego rękę. Zaskoczony swoją słabością Mendoza nagle stwierdził, że wcale nie ma ochoty go uderzyć. Za to do głowy przyszło mu coś zupełnie innego. Te rozchylone wargi wyglądały naprawdę kusząco. W tym momencie nieświadomy kierunku, w jakim podążyły myśli szefa Cindy, oblizał koniuszkiem języka spierzchnięte usta i to przesądziło o jego losie. Mężczyzna pochylił się, chwycił chłopca za kark i wpił się pożądliwie w jego wargi, nie pozwalając mu się odsunąć nawet na milimetr. Smakował wspaniale jak poziomki, leśny miód i letni wietrzyk. Pieścił go więc delikatnie, coraz mocniej przyciskając do siebie drugą ręką, która bezwiednie zaczęła błądzić po plecach Cindy, powoli skradając się pod jego koszulkę. Oszołomiony przyjemnymi doznaniami Alex zapragnął czegoś więcej. Chciał zanurzyć się w to wilgotne ciepło i splątać ich języki w szalonym tańcu namiętności. Niestety, kiedy zaczął realizować swój plan Kopciuszek się ocknął, zamachnął i solidnie przyłożył mu z liścia w twarz, poprawił kolanem, celnie uderzając go w krocze. Mendozie dosłownie zaparło dech w piersiach. Nieprzygotowany na taki atak osunął się na dywan zgięty w pół.
- Kurwa, wystarczyło powiedzieć nie, musiałeś od razu tak walić!- jęknął trzymając się za przyrodzenie.
- Nie mogłem nic powiedzieć, bo skutecznie zatkałeś mi usta! – odpyskował najeżony i czerwony jak burak Wojtek. – Mogę dla ciebie pracować, ale o mizianiu zapomnij. Mam swoje zasady! – przyłożył ręce do rozpalonych policzków, usiłując się opanować.
- A po jaką cholerę ci jakieś zasady, seks to seks – zwrócił się do niego zdziwiony Alex. – Poza tym niespecjalnie się opierałeś, mało brakowało, a zacząłbyś mruczeć jak kot  – dorzucił kpiąco.
- Nie szarpałem się, bo mnie zaskoczyłeś – odpowiedział cicho zawstydzony Wojtek. Prawdę mówiąc sam się zastanawiał co w niego wstąpiło. Nie znosił takich nachalnych facetów i zawsze im odmawiał. Miał w życiu wiele takich propozycji i z żadnej nie skorzystał. Dla niego pieszczoty musiały łączyć się z uczuciem. Nie wyobrażał sobie, aby mógł iść do łóżka z kimś kogo nie kochał.
- Chyba nie jesteś z tych, co to dają dopiero po ślubie?! – zapytał zaciekawiony Mendoza przyglądając się z przyjemnością rumieńcom na buzi Kopciuszka. Uwielbiał się z nim drażnić. Łatwopalny dzieciak był wyjątkowo wdzięcznym obiektem.
- A właśnie, że tak – chłopak zadarł dumnie głowę – bez obrączki nie ma mowy o żadnych sypialnianych atrakcjach.
- Naprawdę straszny z ciebie głuptas, w takim razie możemy to zrobić na biurku, wtedy nie naruszymy twojego cennego kodeksu – zachichotał mężczyzna, szczerząc do niego zęby i wbijając zielone oczy w spodnie chłopka na wysokości zamka.
........................................................................................................
Betowała Niebieska

piątek, 23 listopada 2012

Rozdział 1


Tak zaczęło się ciężkie życie naszego bohatera wśród krakowskich gangsterów. Upływało mu pod znakiem miotły i ścierki, tudzież odkurzacza. Codziennie po zajęciach na uczelni przychodził do biura i usiłował doprowadzić ten chlew do porządku. Po tygodniu wytężonej pracy wszystko lśniło i nawet ekspres do kawy zaczął wyglądać jak nowy. Do jego obowiązków oprócz sprzątania należało też zaopatrzenie barku i aneksu kuchennego. Z początku sam dźwigał ciężkie siaty, ale w końcu się zbuntował. Jak mężczyźni zorientowali się, że parzona przez niego kawa i herbata nie ma sobie równej, bez szemrania zaczęli go wozić na zakupy. Plątający się po budynku gangsterzy patrzyli na chłopaka z coraz większą aprobatą. Często poklepywali go po plecach, a Wojtkowi aż oczy wychodziły na wierzch od tych wyrazów uznania. Chłopak z początku bardzo bojaźliwy i umykający na widok każdej nieznajomej osoby, powoli nabierał pewności siebie.
W sobotę przyszedł naprawdę wcześnie, wysprzątał wszystko na wysoki połysk i przed drzwiami do biura położył ogromną wycieraczkę. Stanął na progu z miotłą w ręku i nie pozwolił wejść nikomu bez wytarcia butów. Przed drzwiami zrobiła się więc niewielka kolejka.
- Cindy daj spokój, trochę błota nie zaszkodzi tej podłodze – jęczeli mężczyźni i próbowali go wyminąć.
- Ten kto wejdzie bez pozwolenia, nie dostanie dzisiaj kawy! – machnął groźnie miotłą chłopak.
- Dobra, już dobra. Zrobisz nam też tosty z dżemem truskawkowym od twojej mamy? – Heniek wytarł posłusznie wielkie trapery i został wpuszczony do środka. Reszta maruderów sarkając i klnąc pod nosem poszła za jego przykładem.
Aleks Mendoza wstał dzisiaj przysłowiową lewą nogą. Nie dość, że miał straszliwego kaca po wczorajszej imprezie, to jeszcze kiedy ledwo otworzył oczy zadzwoniła jego ukochana matka. Radośnie oznajmiła, że wczorajszego wieczoru wróciła z Paryża i przywiozła stamtąd dla niego idealnego narzeczonego. Zaprosiła syna na kolację, aby mógł poznać to francuskie cudo. Oczywiście nawet nie pomyślał, aby zignorować ten królewski rozkaz. Jego matka była prawdziwą wiedźmą i tylko ktoś szalony zignorowałby jej prośbę, a on cenił bardzo sobie święty spokój w domu. Połknął więc jakąś tabletkę od bólu głowy i smętnie powlókł się do pracy. Całą drogę rozmyślał na tym jak pozbyć się nowego nabytku swojej rodzicielki. Kiedy już wchodził do budynku wpadł na, wydawało mu się, całkiem niezły pomysł. Musi przyprowadzić ze sobą jakiegoś przystojniaka i przedstawić go jako swoją wielką miłość. Matka bywała czasami sentymentalna i może uda się mu jakoś ją oszukać. Trzeba tylko znaleźć odpowiedniego kandydata. Wyszedł z windy zamyślony, robiąc w głowie przegląd znanych mu facetów. Niestety żaden nie nadawał się na romantycznego kochanka, którego zaakceptowałaby matka. Już z daleka usłyszał odgłosy kłótni i narzekania swoich ludzi. Wyszedł zza zakrętu i nie mógł uwierzyć własnym oczom.
- Co wy tu do cholery wyprawiacie?- wrzasnął, ze zdumieniem patrząc na tłumek kłębiący się przed biurem. Jego najlepsi chłopcy zamiast brać się do pracy wykonywali jakiś dziwny taniec na wycieraczce.
- Cindy nas szantażuje – mruknął w odpowiedzi nieco zmieszany Krzych.
- Do roboty bando leni! – krzyknął wkurzony mężczyzna. – Już dawno nie powinno was tu być! Cinderella do garów, natychmiast!- w ciągu kilkunastu sekund cała gromadka dryblasów, przepychając się nawzajem umknęła do biura schodząc z pola widzenia wkurzonemu Aleksowi. Nie mieli najmniejszego zamiaru narażać się porywczemu mężczyźnie, znanemu z ciężkiej ręki i złośliwego charakteru. Doskonale wiedzieli, że szef na kacu jest wyjątkowo groźnym stworzeniem i lepiej zejść mu z pola rażenia. Przychodziły mu wtedy do głowy najdziksze pomysły, a ich ofiary gorzko żałowały wpadnięcia w jego ręce. Na placu boju został tylko nieświadomy zagrożenia Kopciuszek.
Wojtek udał się do aneksu kuchennego, gdzie podśpiewując pod nosem parzył kawę i robił aromatyczne, czosnkowe tosty, za którymi przepadała ta banda obwiesi. Chłopak był urodzonym optymistom i po kilku dniach przebywania w tej norze doszedł do wniosku, że mógł trafić znacznie gorzej, jeśli wykonywał swoje obowiązki nikt tu się go nie czepiał. Wczoraj nawet dostał do ręki pierwszą wypłatę. W kopercie był równy tysiąc złotych. Nie spodziewał się takiej sumy. Szef wręczając mu ją stwierdził, że połowę zarobku mu skasował na rzecz długu, który miał u niego. Chłopak żywił tylko nadzieję, że jego rodzina nigdy się nie dowie dla kogo pracuje, bo nie sądził, aby którąś z jego sióstr odstraszyła wizja wizyty w gnieździe miejscowych gangsterów. Pewnie pognałyby tu natychmiast uzbrojone w śrutówkę dziadka. Od rana był w doskonałym humorze i zastanawiał się co zrobić z tym niespodziewanym kieszonkowym. Nie było mu dane jednak długo bujać w obłokach. Na ziemię ściągnął go donośny głos szefa.
- Ciderella do gabinetu! Natychmiast! – Nieszczęsny Wojtek, wyrwany ze swojego małego raju, o mało nie upuścił tacy z tostami. Postawił na stole talerz z aromatycznymi, złocistymi kromeczkami razem ze słoikiem domowego dżemu i poszedł w kierunku swojego przeznaczenia. Siedzący w sali obok mężczyźni rzucili się na śniadanko jak stado wygłodniałych hien. Po kilku minutach z tostów nie zostało ani śladu. Porozsiadali się wygodnie z kubkami kawy w dłoniach. Te przyjemne chwile zostały im jednak brutalnie przerwane.
Wojtek wkroczył do jaskini lwa bardzo ostrożnie. Najpierw włożył tylko głowę do pokoju, chcąc wybadać teren. Widząc mars na czole mężczyzny przybrał jak najniewinniejszy wyraz twarzy, podszedł do biurka z miną spłoszonej sarny i zerknął nieśmiało na Aleksa.
- Podać herbatę? – zapytał grzecznie, ale głos mu lekko zadrżał. Nie miał pojęcia czego się może spodziewać. Tego mężczyzny naprawdę się bał. Uważał, że jest niebezpieczny i nieobliczalny. Zawsze schodził mu z drogi i starł się nie rzucać w oczy. Ze zdumieniem stwierdził, że szef nic się nie odzywa tylko bacznie mu się przygląda, jakby oceniając jego sylwetkę. W końcu skrzywił się i machnął zniecierpliwiony ręką.
- Co to za wory masz na sobie, kompletnie nie wiadomo co się pod nimi kryje? Zrzucaj te łachy, muszę ci się przyjrzeć! – rzucił do zaskoczonego chłopaka.
-Eee…? – Wytrzeszczył na niego błękitne oczęta Wojtek i przezornie zaczął cofać się do tyłu.
- No, na co czekasz? Rozbieraj się! Nie mamy zbyt wiele czasu!
- Mało, że gangster, to jeszcze zboczeniec! – pisnął przestraszony chłopak i rzucił się do ucieczki. Po kilku krokach dopadł drzwi i wybiegł do holu.
- Łapać go gamonie! Jak ucieknie, to się z wami policzę! – wrzasnął Aleks, widząc jak jego zwierzyna umyka w popłochu. Sześciu chłopa pognało za galopującym Wojtkiem. Dopadli go w windzie, przygnietli do ściany, a następnie szarpiącego i przeklinającego przytargali do gabinetu szefa. Postawili go na dywanie przezornie jednak nie puszczając jego ramion.
- Co ci przyszło do głowy głupolu? Takiego niedorobionego chudzielca nie tknąłbym nawet przez gazetę – mruknął do niego rozeźlony Aleks. – Zrzucaj łachy, muszę zobaczyć czy się nadajesz.
- Ale szefie, to jeszcze dzieciak – próbował nieśmiało protestować Krzych. Natychmiast zarobił groźne spojrzenie Mendozy, który właśnie zastanawiał się co u licha wstąpiło w jego ludzi. Zazwyczaj brutalni gangsterzy obchodzili się ze smarkaczem jak z cenną porcelaną.
- A ty co, jego papuga? Zamknij się i pomóż mu, bo zamiast niego to ciebie wezmę na kolację do matki – warknął Aleks. Na te słowa mężczyźni rzucili się gorliwie na Wojtka. W kilka sekund stał już w samych bokserkach, cały czerwony i potargany, rękami zakrywając strategiczne miejsca.
- Podli niewdzięcznicy – rzucił do dryblasów i zamrugał długimi rzęsami, chcąc powstrzymać cisnące się do oczu niechciane łzy. Ten widok wyrwał z szerokich piersi wielkoludów zbiorowy jęk. Wszyscy patrzyli na szefa jak na zbrodniarza, nikt jednak nie ośmielił się już odezwać.
Tymczasem Mendoza siedział za biurkiem i z niedowierzaniem przecierał oczy. Z paskudnych ciuchów wyłoniło się prawdziwie królewskie ciasteczko i to z podwójnym kremem. Chłopak był szczupły, ale bardzo harmonijnie zbudowany. Miał ładnie umięśnione smukłe ciało, zgrabny, jędrny tyłeczek i parę najpiękniejszych, błękitnych oczu jakie Aleks w życiu widział. W dodatku spod czapki wyłoniły się długie, kasztanowe loki, które wdzięcznie opadły na plecy zawstydzonego jego natarczywym wzrokiem studenta. Wyglądał bardzo niewinnie i świeżo, był wprost doskonały do realizacji jego planu. Gdyby przyprowadził do domu jakiegoś pewnego siebie, wygadanego przystojniaka matka nigdy by mu nie uwierzyła. Natomiast mały sprawiał wrażenie wyjątkowo słodkiego kociaka, wprost idealnego do schrupania przez dużego, złego wilka. I te jego rozkoszne rumieńce, jak on mógł nie zauważyć, że z Cindi  takie milutkie stworzonko?
- W porządku, przestańcie się gapić i wynocha – wypędził, lustrujących z uznaniem smarkacza mężczyzn, z gabinetu. – Idź pod prysznic. Za chwile dostarczę ci jakieś porządne ciuchy – Aleks wskazał Wojtkowi łazienkę. – Będziesz dzisiaj udawał mojego chłopaka przed matką. Lepiej będzie dla ciebie, żeby uwierzyła w naszą wielką miłość. Jeśli to zrobisz odpowiednio przekonująco, to anuluję połowę twojego długu.
- Da mi pan to na piśmie? – zapytał niespodziewanie chłopak.
- No proszę, a jednak się czegoś nauczyłeś – roześmiał się Mendoza i rzucił w niego wyciągniętym ze szafy szlafrokiem.
………………………………………………………………

Kilka paskudnych godzin później, podczas których torturowano Wojtka na różne przemyślne sposoby, fryzjer i stylista na zmianę doprowadzali go do szału, stali już przed drzwiami rezydencji rodziny Mendoza. Naburmuszony Alex i Wojtek z duszą na ramieniu, weszli do środka prowadzeni przez rosłego ochroniarza. Nasz ubogi student rozglądał się dookoła z otwartą buzią. Nidy nie widział tak okazałej i zamożnej willi. W środku zmieściłoby się pewnie z kilkanaście domków jego rodziców. Wszędzie lśniące marmury, dębowe boazerie i piękne stare obrazy przedstawiające sceny z polowań. Na jeden z nich zagapił się tak bardzo, że Mendoza musiał go pociągnąć za ramię, by przywołać go do porządku.
- Ruszaj się Cindy, potem będzie czas na zwiedzanie – syknął mu do ucha.
- Przepraszam – wybąkał zmieszany Wojtek. Weszli do dużego, jasnego salonu gdzie czekała na nich piękna, wyniosła, wysoka kobieta bardzo podobna do Mendozy. Obok niej stał przystojny blondyn, wprost perfekcyjnie wystrojony w najmodniejsze łaszki.
- Czy to jest właśnie twój obecny partner? – zmierzyła wystraszonego  chłopaka przeciągłym spojrzeniem. – Milutki, spodziewałam się jednak kogoś zupełnie innego – zwróciła się do Aleksa.
- Ależ mamo, chyba nie będziesz mi teraz dobierać facetów do łóżka? – zapytał zbulwersowany jej bezpośredniością Mendoza.
- Gdzieżbym śmiała – westchnęła kobieta wzruszając ramionami – dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. Najwyższy czas byś się w końcu ustatkował i założył rodzinę. Chyba wystarczająco się wyszalałeś? – teraz odwróciła głowę i uśmiechnęła się do chłopaka. – Jestem Oliwia Mendoza – wyciągnęła do niego wypielęgnowaną dłoń.
- Wojtek Piekiełko – wymamrotał nieśmiało student.
- To Fabricio Valmont – przedstawiła swojego towarzysza. – Będzie przez kilka dni moim gościem. 
Tymczasem przystojniak ku zaskoczeniu wszystkich obecnych, zupełnie zignorował Aleksa, podał najpierw rękę Wojtkowi i delikatnie ją uścisnął.
- Witaj piękny, ty z nim tak na poważnie? – wskazał oczami na mężczyznę. – Jestem pierwszy raz w Krakowie może pokażesz mi miasto? Moja matka była Polką i wiele mi o tym kraju opowiadała – uśmiechnął się zniewalająco do zmieszanego chłopaka.
- Jestem głodny, może wreszcie pójdziemy coś zjeść? – Mendoza wszedł pomiędzy nich, złapał Wojtka za ramię z miną właściciela i pociągnął go za sobą.
- Trzymaj łapy przy sobie frajerze, bo możesz wrócić do domu w kawałkach – warknął cicho do roztaczającego swoje wdzięki przed zarumienionym studentem Francuza, który bynajmniej się jego groźbami nie przejął. Jak tylko zasiedli za stołem Fabricio rozpoczął od nowa swoje umizgi, nic sobie nie robiąc z coraz bardziej ponurej miny Mendozy. Chłopak najwyraźniej przypadł mu do gustu i nie miał zamiaru z niego zrezygnować. Pani Oliwia przyglądała się temu rozbawiona. Pierwszy raz widziała taką reakcję u swojego syna. Natomiast Wojtek czuł się się z każdą minuta coraz lepiej. Z każdą wypitą lampką wina uśmiechał się coraz szerzej do Valmonta, kompletnie nie zwracając uwagi na swojego szefa.
- Fabricio, zawsze marzyłem, żeby pojechać do Paryża. Nigdy jednak nie było mnie na to stać – wbił w mężczyznę błękitne oczęta.
- To niedopuszczalne, jak tylko będziesz miał wolne przyjedź do mnie. Będziesz zachwycony miastem, zobaczysz – gruchał do niego Francuz zupełnie jak tokujący gołąb.
- Niedługo będą ferie, na pewno mógłbym wygospodarować kilka dni – rzucił beztrosko Wojtek oblizując usta z wyjątkowo smakowitego sosu. Valmont głośno przełknął ślinę, nie odrywając wzroku od chłopaka.
- Zapomniałeś, że masz pracę kochanie – odezwał się słodko Aleks.
- Rzucę tę robotę, jest parszywa. Słabo płacą, żadnej wdzięczności, a szef ciągle na mnie wrzeszczy – wyszczerzył zęby do mężczyzny całkowicie wyluzowany. Lekki szmerek w głowie był taki przyjemny i zaczął się naprawdę dobrze bawić. Nie miał pojęcia dlaczego Mendoza jest taki skrzywiony i tylko grzebie widelcem w talerzu. Jemu tam wszystko smakowało.
...............................................................................................
Betowała Niebieska

wtorek, 20 listopada 2012

Wstęp


Miałam napad strasznej głupawki i po prostu musiałam to napisać. Nie wiem czy wam się spodoba, bo to będzie bardzo niemądra historia. Wcisnęła mi się do głowy na siłę i nie dała spokoju, aż ją opublikowałam. Myślę, że tytuł mówi wszystko.
Opowiadanie jest zainspirowane mangą ,,Totally captivated''.



Wojtek Piekiełko był zwyczajnym studentem jakich wielu można spotkać codziennie na ulicach Krakowa. Przeciętny przechodzień mijając go na ulicy z pewnością nie zwróciłby na niego uwagi. Ubrany jak większość młodych ludzi w wielką bluzę z kapturem i nieco obwisłe na tyłku jeansy, nie wyróżniał się w żaden sposób z tłumu. Na głowie miał starą czapkę z daszkiem, która dawno temu wyszła już z obiegu. Włożona tyłem do przodu sprawiała, że wyglądał wyjątkowo niemodnie. Szedł wolno, głęboko zamyślony, zupełnie nie zwracał uwagi na mijane kolorowe wystawy sklepów.
Nad czym tak dumał nasz młody bohater? Oczywiście, że nad swoją głupotą i naiwnością. Tak się cieszył kiedy przyjęto go na AGH. Myślał, że w końcu uwolnił się od nadopiekuńczych ramion matki, która została wraz z gromadą kotów w niewielkim domku gdzieś na Dolnym Śląsku. Tymczasem niespodziewanie wpadł w szpony swoich trzech starszych sióstr, które mieszkały i pracowały w Krakowie. Zgodnie postanowiły się zaopiekować swoim małym braciszkiem, aby broń boże nie spotkało go coś złego w tym dużym i złym mieście. Na szczęście udało mu się przekonać matkę, aby mógł zamieszkać sam w wynajętym pokoiku w pobliżu uczelni. Rozmyślając nad swoim ciężkim losem zupełnie przestał zwracać uwagę na otoczenie i ten niby nic nie znaczący fakt odmienił całe jego życie. Wyrżnął bowiem nosem w pierś potężnie zbudowanego osiłka, a ten zaskoczony wypuścił trzymaną w rękach paczkę na ziemię. Nie zdążył wyhamować i nadepnął na nią wielkim buciorem. Rozległ się cichy brzęk, najwyraźniej zawartość pakunku uległa uszkodzeniu. Wojtek w momencie oprzytomniał, zobaczywszy jak facet podnosi z chodnika zgniecione pudełko, włączył drugi bieg i właśnie miał zamiar dać nogę z miejsca wypadku, kiedy został złapany za kaptur przez drugiego równie solidnie zbudowanego mężczyznę, najwyraźniej jego towarzysza.
- Krzychu trzymaj go. Nowy telefon szefa właśnie rozleciał się na kawałki. Jeśli mamy przetrwać ten dzień, musimy mu dostarczyć winowajcę – odezwał się wielkolud zaglądając z marsem na twarzy do pakunku.
- Nie bój się  Heniek, nie puszczę gówniarza, może szef przerobi go na kotlety i nam odpuści? – zastanawiał się mniejszy.
- Wrzuć go do samochodu i jedziemy do kwatery – zakomenderował starszy i machnął ręką. Podjechał samochód z zaciemnionymi szybami, wypisz wymaluj jak z gangsterskich filmów. Mężczyźni złapali protestującego głośno, wyrywającego się chłopaka i bezceremonialnie wrzucili go do środka. Ruszyli z piskiem opon ze sporą prędkością.
- Puszczajcie, wiecie, że porwanie to straszne przestępstwo? Zgłoszę to na policji! – krzyczał na nich Wojtek próbując się wyrwać z ich wielkich łap. Mężczyźni tylko zaczęli wesoło rechotać. Heniek poklepał go po plecach najwyraźniej ogromnie rozbawiony.
- Smarku, masz tupet nie powiem. Inny już dawano narobiłby w majty ze strachu. To miasto należy do nas. Myślisz, że jakiś miejscowy kanar ośmieliłby się z nami zadrzeć? Poza tym jak szef z tobą skończy to nie będziesz w stanie składać żadnych zeznań – otarł dłonią łzy jakie popłynęły mu ze śmiechu.
- Szef?! – wyjąkał coraz bardziej wystraszony Wojtek. Z początku myślał, że to zwykli chuligani, ale elegancki samochód i rysująca się pod drogimi marynarkami broń dały mu do myślenia. Najwyraźniej wdepnął w jakieś gówno i jak tylko złapie okazję trzeba będzie wiać, gdzie pieprz rośnie. Faceci wyglądali na prawdziwych gangsterów takich jak w amerykańskich kryminałach. Jeszcze niedawno w telewizji widział program, gdzie minister sprawiedliwości zapewniał widzów, że coś takiego jak mafia w Polsce nie istnieje. Jak tylko uda mu się uciec napisze do niego piękny, długi list. – Cholerka, dlaczego ja zawsze mam takiego pecha?! – zastanawiał się i pokręcił z niedowierzaniem głową. Zatrzymali się przed dużym , eleganckim budynkiem. Został wyciągnięty z samochodu i wprowadzony do środka przez oszklone wejście. Recepcjonistka nawet nie podniosła głowy znad gazety. Wepchnięto go do windy. Nie miał niestety okazji zrealizować swoich planów. Obaj faceci nie spuszczali z niego wzroku. Wyjechali na najwyższe piętro. Weszli do rozległego holu, a potem do drugiego mniejszego pomieszczenia. Tutaj siedziało jeszcze dwóch osiłków popijając kawę z plastikowych kubków. Wszędzie panował niezły bajzel. Wwalały się pudełka po pizzy, brudne talerzyki, jakieś dokumenty. Podłogi nie było widać spod grubej warstwy błota. Z popielniczek niedopałki wysypywały się na stoliki. Śmierdziało jak w jakimś tanim barze. Wojtek skrzywił się na ten widok.
- Jak można żyć w takim chlewie? Na sprzątaczkę was nie stać? – wypalił zanim zdążył pomyśleć.
- Eh, mamy z tym prawdziwy kłopot. Żadna nie wytrzymała dłużej jak tydzień – westchnął Heniek i podrapał się po głowie.
- Naprawdę pijecie z tego? – chłopak wskazał na pokryty kurzem dzbanek z resztkami jakiegoś niezidentyfikowanego napoju. Po jego powierzchni pływał gruby kożuch z pleśni.
- Ej wy – zwrócił się do pijących kawę kumpli Krzych - ogarnijcie tu trochę, bo szef może w każdej chwili przyjść.
- Odwal się, co my jakieś baby jesteśmy! – fuknęli na niego zgodnie.
- Baby to może nie, ale prawdziwe z was świnie! – nikt nie zauważył kiedy do pokoju wszedł wysoki, ciemnowłosy mężczyzna. – Natychmiast zróbcie coś z tym burdelem. Nie było mnie tydzień, a wy już doprowadziliście to miejsce do ruiny, przeklęte gamonie! – ryknął na dryblasów, którzy natychmiast poderwali się na równe nogi i wyprężyli służbiście. – Nawet na miejskim śmietnisku tak nie cuchnie!
- Tak jest szefie! – zasalutowali zgodnie. Wojtek korzystając z zmieszania usiłował się wycofać w jakieś zacienione miejsce. Miał zamiar zwiać jak tylko zajmą się wykonywaniem poleceń tego wrzeszczącego wielkoluda. Kiedy już był dosłownie metr od windy został niestety zauważony.
- A co to za dzieciak? – mężczyzna wskazał na niego.
- Szefie, może najpierw sobie usiądziesz? W twoim biurze jest dużo czyściej. Przyniesiemy ci herbatę z kawiarni i trochę tu ogarniemy – zaczął zagadywać go Heniek.
- Mów o co chodzi zanim się naprawdę zdenerwuję!
- Wiesz, my dzisiaj poszliśmy na miasto wykonać twoje zlecenie, po drodze odebraliśmy dla ciebie paczkę – tłumaczył się coraz mętniej Krzych niespokojnie zerkając na szefa i przestępując z nogi na nogę jak nieletnia panienka, co przy jego gabarytach wyglądało dość komicznie.
- Do rzeczy matole, nie mam czasu na twoje gierki!
- On zniszczył twoją komórkę! – zawył niespodziewanie Heniek i przezornie cofnął się do tyłu.
- Chcecie powiedzieć, że te mały rozwalił mojego nowego Vertu! Kurwa zaraz mnie tu szlag trafi! – krzyknął na struchlałych dryblasów i wbił zielone oczy w przerażonego Wojtka. Zaczął do niego podchodzić powoli coraz bliżej, zupełnie jak szykujący się do ataku drapieżnik.
- Ja, ja… - zaczął się jąkać chłopiec – oddam panu pieniądze. Pójdę do pracy i zarobię – pisnął i gwałtownie zbladł, kiedy ręka mężczyzny złapała go za kark.
- A wiesz ile to kosztuje durny smarku? – zaczął potrząsać nim jak workiem z kartoflami. – Pięćdziesiąt tysięcy dolarów! Nawet jak sprzedam cię na części to tyle nie dostanę – warknął do niego.
- Zzrobię co pan każe – jęknął Wojtek, szczękając zębami ze strachu.
- Wszystko?
- Ttak… - przytaknął chłopiec energicznie, a przed oczami miał już wizję kąpieli w Wiśle w betonowych butach.
- Hmm, muszę się zastanowić – mężczyzna zmrużył kocie oczy. Po chwili uśmiechnął się drapieżnie. – W takim razie podpiszemy umowę o pracę!
- Pppracę? – wymamrotał niebotycznie zaskoczony Wojtek.
- Muszę jakoś odzyskać pieniądze, więc będziesz tu pracował jako sprzątaczka i moja sekretarka aż do odwołania za minimalną pensję. Spłacisz w ratach swój dług – walnął go w ramię, a pod chłopakiem ugięły się nogi.
- Ale to będzie trwało wieczność proszę pana – wypsnęło mu się z ust.
- Wolisz, żebym sprzedał twoje organy na czarnym rynku? Jak się nazywasz?– zapytał zimno szef.
- Wojtek Piekiełko proszę pana. Mogę zacząć od zaraz – wyszeptał pokornie.
- I tak trzymaj dzieciaku! Nie próbuj uciec, bo cię znajdę i nie chciałbym być wtedy w twojej skórze – stwierdził groźnie mężczyzna i w wyraźnie lepszym humorze poszedł do swojego gabinetu.
- No brachu do roboty, pokażę ci gdzie jest składzik – popchnął go w kierunku jakiś drzwi Heniek. – Miałeś wyjątkowe szczęście, szef rzadko jest taki łaskawy. – Weszli do niewielkiego pomieszczenie pełnego środków czystości, wiader, mioteł i innych akcesoriów służących do sprzątania.
- Tutaj masz wszystko czego potrzebujesz, poradzisz sobie – dryblas wyszedł i zostawił samego załamanego chłopaka. – Panie boże , ale ty jesteś złośliwy, jak mogłeś mi to zrobić. Jak to się stało, że w ciągu godziny moje życie stanęło na głowie. Będę dożywotnim niewolnikiem u tej bandy brudasów i ich szefa psychola. Panie boże jeśli ci obiecam, że już będę naprawdę dobrym synem i pojadę z matką na wystawę tych jej paskudnych kotów to mi trochę odpuścisz? – targował się chłopak wyrywając sobie włosy z głowy. Długo jednak nie poużalał się nad sobą.
- Cinderella!! Cindi!! Gdzie się podział ten smarkacz?! Ruszcie leniwe dupska i poszukajcie go, niech przyjdzie do biura i podpisze umowę! – usłyszał ryk swojego nowego pana i władcy. Przestraszony ześlizgnął się z wiadra na którym siedział i narobił straszliwego hałasu. Z półek powyżej zaczęły z łoskotem spadać jakieś pudełka i paczuszki. Tymczasem oczy Wojtka podejrzanie się zaszkliły. W dodatku jakiś przeraźliwie pachnący, konwaliowy płyn spadł z szafki i wylał się na jego skołataną głowę. To chyba przechyliło czarę goryczy. Nagle drzwi się otwarły i pojawiły się w nich zaniepokojone twarze wszystkich obecnych w biurze mężczyzn.
- Ja nie chcę być Kopciuszkiem! – rozbeczał się na ich widok Wojtek. Było mu wszystko jedno co sobie o nim pomyślą. Gorzej już nie będzie i tak mają go za mięczaka.
- Nie martw się mały – Heniek pokazał podczas uśmiechu garnitur swoich krzywych zębów – w końcu wyszła przecież za księcia prawda? – walnął po przyjacielsku mażącego się chłopaka w klatkę, aż biedakowi dech zaparło.
- Jakiego księcia, nie jestem dziewczyną kretynie! – warknął na niego wkurzony Wojtek, zupełnie zapominając z kim ma do czynienia.
...................................................................................................
Betowała Niebieska