środa, 27 marca 2013

Rozdział 20


   Mirek patrzył spanikowany na Toma. Spod kołdry wystawała tylko jego jasna czupryna i szeroko otwarte oczy. Widać w nich było determinację. Zgryzł usta, przysięgając sobie w duchu, że nie da się sprowokować temu dowcipnisiowi. Pomiędzy jego brwiami pojawiła się zmarszczka, a przyglądający się mu mężczyzna dobrze wiedział, że zwiastuje ośli upór. Uśmiechając się pod nosem poszedł do łazienki po miskę z ciepłą wodą i ręczniki. Ułożył na szafeczce wszystkie potrzebne akcesoria. Przez chwilę walczyli o kołdrę, którą każdy ciągnął ją w swoją stronę.
- Nie bądź niemądry, przecież już widziałem cię nagiego – tłumaczył mu spokojnie Tom, a w jego oczach błyszczały wesołe iskierki.
- Wynoś się, jeszcze mogę ruszać rękami! – burczał najeżony Mirek.
- Dobrze wiesz, że doktor kazał ci się jak najmniej ruszać, bo te krwiaki są bardzo rozległe – szarpnął niespodziewanie za pościel i tryumfalnie pomachał do naburmuszonego chłopaka zdobytą kołdrą.
- Coś ty się tak przyczepił? Nie waż się mnie dotykać!
- A teraz zamknij oczka, bo zaczniemy od tego słodkiego pyszczka – mężczyzna namydlił gąbkę i zaczął delikatnie przemywać twarz chłopaka, która natychmiast się zarumieniła. Oczywiście skorzystał z okazji i cmoknął go w kuszące usta.
- Draniu, nie pozwalaj sobie! To jest molestowanie! – warknął oburzony pacjent.
- Tam miałeś okruchy ze śniadania, a ja je tylko usunąłem – stwierdził z powagą Tom.
- Wargami? Widzę, że znasz jakąś nową metodę mycia, o jakiej nigdy nie słyszałem! – dodał z przekąsem.
- Jeszcze się przekonasz, że moja jest najlepsza – wymruczał mu do ucha mężczyzna. – Przyjdzie dzień, że będziesz czekał na mnie od świtu i zaczniesz drżeć, kiedy tylko usłyszysz moje kroki na korytarzu, a na widok mydła zrobi ci się gorąco.
- Chciałbyś! Marz sobie dalej! – posłał swojemu oprawcy złośliwy uśmieszek, który natychmiast mu zrzedł, gdy poczuł spienioną myjkę na swoich plecach. Przesuwała się pieszczotliwymi ruchami, czule gładząc jego napięte, obolałe plecy. Potem przeniosła się do przodu na wrażliwą szyję, skąd zjechała w okolicę sutków i zaczęła zataczać kółka. – Przyłóż się do tego mycia! Co to za zabawa?
- Proszę bardzo – Kaser z premedytacją potarł szorstką stroną gąbki jego sutki.
- 0ch…oo… - wyrwało się nieopatrznie zaskoczonemu Mirkowi.
- Prawda, że przyjemnie? A pomyśl co będzie, jak dojdę do wrażliwszych rejonów – na przystojnej twarzy Toma pojawił się psotny uśmiech.
- Mowy nie ma, zboczeńcu jeden! – krzyknął na niego cały czerwony chłopak. – Tam umyję się sam, tylko zaprowadź mnie do łazienki.
- Jesteś pewny? Z tym problemem, to będzie niełatwe zadanie – bezczelnie spojrzał między jego nogi, gdzie w bokserkach wyraźnie widać było spory namiocik.
- Nie gap się tam, tylko mnie zanieś! – wrzasnął na niego Mirek, zawstydzony do granic możliwości.
- Oczywiście księżniczko – mężczyzna wziął go na ręce i zaniósł we wskazane miejsce. Posadził na sedesie z niewinną miną i wręczył mu drugą gąbkę.
- Wynocha!
- Spokojnie, już sobie idę. Nie gorączkuj się tak skarbie. Jakby coś, to jestem tuż za drzwiami.
- Precz! – Kaserowi udało się umknąć przed lecącą w jego stronę pastą do zębów. Oparł się o ścianę w sypialni i czekał na dalszy rozwój wypadków. Już po chwili usłyszał to, czego się spodziewał. Najwyraźniej chłopak starał się być jak najciszej, ale nie bardzo mu to wychodziło. Cichutkie jęki wydobywające się z jego ust były muzyką dla jego uszu.
- Mhm… aa… - dobiegało go raz po raz. Najwyraźniej Mireczek nie był taki opanowany jak zaplanował i robił sobie dobrze, przy pomocy własnej ręki. Mężczyzna słuchał tego z wyraźną przyjemnością. Wiedział, że już niedługo ten słodki uparciuch będzie należał do niego.
- Pomoc ci śliczny? Jeszcze dostaniesz skurczu w tej chorej łapce! – zwołał w stronę łazienki, a jego głos zabrzmiał jakoś ochryple.
- Aa…ch! – rozległ się głośny okrzyk, oznajmujący spełnienie. Nastała pełna napięcia i przyśpieszonych oddechów cisza. Dopiero po kwadransie chłopak poprosił o zaniesienie go do łóżka. Miał zamknięte oczy, malinowe policzki i ani razu nie spojrzał na swojego szefa. Pozwolił się ubrać jak bezwolna lalka i od razu schował się pod kołdrę.
- Do zobaczenia wieczorem – mężczyzna pochylił się i pocałował go w czoło, tylko ono było widoczne spod nakrycia. – Następnym razem pozwól mi to zrobić – szepnął mu do ucha i wyszedł z pokoju.

   Mirek został sam i miał ochotę umrzeć, najlepiej natychmiast. Jeszcze nigdy w życiu nie najadł się tyle wstydu. Nawet świńska afera była niczym, w porównaniu z tym co przydarzyło mu się dzisiejszego poranka. Szef najwidoczniej chciał go wykończyć i wybrał sobie wyjątkowo wyrafinowaną metodę tortur. Najwyraźniej bardzo go bawiła rola lekarza. Mało brakowało, a podniecony doznałby orgazmu przy nim, jak tylko zaczął pocierać gąbką jego piersi. Na szczęście w porę udało mu się przywrócić rozsądek. Niestety w łazience kompletnie stracił panowanie nad sobą. Kiedy tylko dotknął swojego członka, miał wrażenie, że przeszył go prąd elektryczny. Za drzwiami słyszał oddech niepoprawnego Toma. Nie potrafił się już powstrzymać. Rozpalone pieszczotami ciało domagało się gwałtownie spełnienia. Kilka ruchów ręką i jęczał już jak zawodowa dziwka. Ten łobuz na pewno wszystko słyszał.
- Niech mnie ktoś uratuje – pisnął w poduszkę i przyłożył skołataną głowę do zimnej barierki.  

***
   Oczywiście Wojtek nie dał Aleksowi spokoju. Wygrał przecież zakład, musieli więc wziąć udział w prawdziwym kuligu. Nie było mowy, żeby go odwieść od tego pomysłu. Ubłagał o pomoc gospodynię, której szwagier organizował tego rodzaju imprezy. Wieczorem dołączyli do grupy wesołych emerytów z hotelu ,,Złota Jesień”. Nieźle podchmielona koniaczkiem gromadka powsiadała na sanki podpięte do dużych sań, zaprzężonych w cztery konie. Góral strzelił z bata, ruszyli wśród pisków i śmiechu. Jechali szeroką ścieżką przez zasypany śniegiem las. Panował siarczysty mróz, padał śnieg i po chwili zrobiło się zupełnie ciemno. Niebo było mocno zachmurzone.  Woźnica zapalił pochodnie, które teraz oświetlały im drogę. Po dwóch godzinach wywrotek i tarzania się w śniegu dotarli na polanę w głębi lasu. Wesoło płonęło przygotowane wcześniej przez organizatorów ognisko. Na ruszcie piekł się baranek. Dookoła roznosił się boski zapach dobrze przyprawionego jałowcem mięsa. Wszyscy dostali po parującym kubku grzańca z winem. Ktoś wyciągnął harmonię. Zaczęły się tańce i chóralne śpiewy podpitych biesiadników. Wojtek oczywiście przyłączył się natychmiast do zabawy. Szybko jednak spostrzegł, że Aleks stoi na uboczu i rozciera zmarznięte dłonie.
- Chodź napij się, zamarzniesz jak będziesz tu tak stał – pociągnął go w stronę bawiących się emerytów.
- Muszę na stronę – wyjąkał Mendoza szczękając zębami.
- A wiesz, że ja też. Może zaliczymy jakieś krzaczki? – weszli między drzewa. – To za blisko, jeszcze ktoś pomyśli, że robimy coś dziwnego – chłopak ruszył w dół krętą ścieżką. Po chwili marszu przestali już słyszeć biesiadników.
- Po co leziesz tak daleko, ciemno, że oko wykol i zaczyna coraz mocniej padać – mruknął niezadowolony Aleks.
- Faktycznie nic nie widać – Wojtek po załatwieniu potrzeby zaczął się rozglądać. – A właściwie, gdzie jest ta dróżka?
- Jak to gdzie? W lewo – stwierdził kategorycznie  mężczyzna. Zaczynała się zamieć. Nie było nic widać dalej niż dwa metry do przodu, mimo, że mieli ze sobą mocne latarki.
- Jesteś pewny? Mi się wydaje, że w prawo.
- Nie będę cię słuchał, bo znowu wpakujesz nas w jakieś kłopoty! Idziemy! - chwycił Cindy za rękę i ruszył przed siebie. Po pół godzinie marszu stwierdził, że chyba faktycznie poszli w złą stronę. Wcześniej szli najwyżej z dziesięć minut.
- A mówiłem! – chłopak wydął dolną wargę. – Miałem rację prawda? – stwierdził z satysfakcją.
- Nie ciesz się tak, niemądry krasnoludku – Aleks pacnął go w nos mokrą rękawiczką. – Musimy znaleźć jakąś chałupę, bo do rana zamarzniemy. Błądzili dość długo i byli już sini z zimna. Poruszali się coraz wolniej, z każdą chwilą ubywało im sił. Minęły jeszcze dwie godziny zanim między drzewami błysnęło niewielkie światełko. Przemarznięci na kość podróżnicy rzucili się w jego stronę. W ich serca wstąpiła nadzieja.
- Co robisz? Idź po moich śladach, będzie ci łatwiej – Aleks otrzepał ze śniegu dygoczącego chłopaka, który dzielnie brnął przez zaspy nie skarżąc się ani razu. Podniósł czerwoną od mrozu buzię i uśmiechnął się do mężczyzny.
- Jedzonko! – klasnął w dłonie i pognał do przodu, nic sobie nie robiąc z uwag narzeczonego. Oczywiście sturlał się z najbliższej górki i wyglądał teraz jak prawdziwy bałwanek. – Tam jest chyba maleńki, drewniany kościółek i jakiś dom! – Wskazał przed siebie. Wkrótce rzeczywiście stanęli przed drzwiami plebanii. Gdy zapukali po chwili pojawił się w nich siwiuteńki ksiądz, uzbrojony w dubeltówkę, a za jego plecami gospodyni z wałkiem do ciasta.
- Wszelki duch, a co wy tu dzieci robicie w taka pogodę?! – wykrzyknął zaskoczony staruszek. – Wchodźcie szybko do środka, bo mi tu zamarzniecie!
- A jak to jacyś odmieńcy, wilkołacy czy coś? – przeżegnała się na ich widok kobieta. - Powinien proboszcz najpierw sprawdzić czy mają czerwone oczy i długie zęby!
- Stasiowa by wreszcie przestała oglądać te ,,Pamiętniki wampirów”. Głupieje tylko od tych nowoczesnych bajek! Rosołu by lepiej zagrzała i herbaty lipowej naparzyła! – ksiądz wpuścił ich do środka.
- Pięknie dziękujemy – Wojtek uśmiechnął się do niego promiennie, a nie było na tym świecie człowieka, który nie odpowiedziałby mu tym samym. – Ale zapach – pociągnął czerwonym noskiem i oczywiście skierował się prosto do kuchni.
- O nie! – gospodyni zatrzymała ich w progu. – Najpierw się rozbierzcie z tych mokrych rzeczy – zaprowadziła ich do niewielkiej izby. Otwarła malowaną skrzynię, wyciągnęła dwie pary góralskich spodni i grube, wełniane swetry. – Może niezupełnie spasują, ale przynajmniej są suche i ciepłe – podała im ubrania i podreptała do kuchni. Wojtek oczywiście w nich utonął. Z chichotem podwinął nogawki i rękawy.
- Ale z ciebie maluch – roześmiał się na jego widok Aleks. – Ledwo coś z tych ciuchów wystaje.
- Phi – zadarł nosek Cindy – najważniejsze, że do łyżki dosięgnę. - Pobiegł raźno za kobietą. Oczywiście dostali obfitą kolację i przy okazji opowiedzieli swoje przygody. Ksiądz śmiał się z nich, tłumacząc, że poszli dokładnie w odwrotną stronę niż powinni. Wojtek przez cały czas robił małpie miny do Aleksa, bardzo zadowolony, że tym razem, to nie on był przyczyną problemów.
- Wszystko dobrze, ale gdzie wy będziecie spać? – zapytała zatroskana gospodyni. – Mamy tylko jedną wolną izbę z jednym łóżkiem.
- O co Stasiowej znowu chodzi? Przecież to jest dwóch synków – ksiądz popatrzył na nią zdziwiony.
- Niech proboszcz nie mówi, że zapomniał przeczytać tą broszurę, co to biskup w tamtym roku przysłał ,,O związkach partnerskich”. Teraz to takim synkom, co się kolanami pod ławą trącają, to ksiądz ślubów będzie udzielał – Wojtek na te słowa gwałtownie poczerwieniał i spuścił głowę. Kobieta była niesamowicie spostrzegawcza. Jakim cudem mieszała w garnku i jednocześnie widziała co się wyprawia pod stołem?
- Ale co to ma do nich? – zapytał zdumiony mężczyzna, a potem popatrzył z kompletnym niezrozumieniem na zmieszanego Cindy i rozbawionego Aleksa.
- Jak to co?! Skaranie boskie! Chyba ksiądz nie pozwoli im razem spać bez ślubu?! Tego się po proboszczu nie spodziewałam! – krzyknęła oburzona kobieta.
- Stasiowa, to ze wszystkiego robi problemy. Niech się pobiorą i po krzyku – wzruszył ramionami. – Skoro biskup pozwolił, to zbierajcie się synkowie, idziemy do kościoła! – skinął na zaskoczonych mężczyzn, którzy wpatrywali się w niego z otwartymi ustami.
- Nie gapcie się jak sroki w gnat! Myśleliście, że jak wieś w leśnej głuszy, to już wszyscy tutaj są zacofani? Mamy Internet i satelity. Ksiądz nawet nauczył się po japońsku gadać i w tamtym roku był w Tokio! – zadarła do góry głowę gospodyni i przemaszerowała dumnie prze kuchnię, powiewając spódnicą. – A ja byłam w kinie z wnuczką na ,,Zmierzchu” i wiem jak odróżnić wampira od wilkołaka! – Staruszek za jej plecami zrobił wymowne kółko na czole i pokręcił z ubolewaniem głową.


piątek, 22 marca 2013

Rozdział 19


W piątek, Mirek już od rana nie mógł znaleźć sobie miejsca. Obawiał się jak sobie poradzi taki unieruchomiony w domu Kasera. Przecież nie będzie dzwonił po szefa, żeby zaprowadził go do łazienki. Nie podobał mu się też ten pełen zadowolenia uśmiech jakim pożegnał go poprzedniego dnia mężczyzna. Wyraźnie miał jakiś plan co do jego osoby. Bał się nawet pomyśleć o co może chodzić temu draniowi. Zdążył już trochę poznać Toma, w jakimś sensie był podobny do Mendozy. Równie władczy, dumny i przebiegły, nie miał jednak jego porywczości. Swoje posunięcia kalkulował na zimno i nie bawił się w sentymenty. Z tego powodu nie mógł zrozumieć dlaczego zabrał go wtedy z tej zagrody dla świń, narażając się niepotrzebnie na drwiny i obmowę. W szpitalu odwiedzał go codziennie zawsze przynosząc jakieś smakołyki, gazety, rozmawiał z nim i żartował zupełnie jakby był dla niego kimś bliskim na kim mu naprawdę zależy. Mirek był przestraszony tym, że za bardzo przywiąże się do tego mężczyzny i potem znowu będzie cierpiał. Już raz oddał się komuś całkowicie i bardzo źle się to dla niego skończyło. Gdy minęło pierwsze zauroczenie kochanek zwyczajnie się nim znudził i został odepchnięty. Nie chciał więcej przeżywać czegoś takiego. Wojtek uratował mu wtedy życie. Znalazł go nieprzytomnego i wezwał pogotowie. Połknął wtedy dwa opakowania tabletek nasennych i podciął sobie żyły. Chciał zasnąć na zawsze. Bardzo długo przychodził do siebie. Od tej pory, jak się to mówi, przerzucał się z kwiatka na kwiatek, nawiązując tylko powierzchowne znajomości. Zachowanie Kasera bardzo go niepokoiło. Poświęcał mu zbyt wiele uwagi. Jaki miał w tym cel i dlaczego to robił nie miał pojęcia. Teraz zgodził się nawet przyjąć go pod swój dach i zatrudnił gosposię. 
Kręcił się na łóżku i wzdychał, aż któraś pielęgniarka, widząc jego niepokój pomogła mu się przebrać i spakować do niewielkiej torby podróżnej. Część rzeczy niestety nie zmieściła się. Odwiedzający przynieśli sporo przedmiotów mających mu umilić czas, jak radio, książki, gry planszowe itp.
- Niech się pan nie przejmuje panie Mirku – odezwała się do niego dziewczyna. – Jak przyjdzie po pana narzeczony, wrzucimy to po prostu do jakiejś reklamówki, no może dwóch lub nawet trzech – roześmiała się, widząc ilość poniewierających się klamotów.
- Ja nie mam narzeczonego! – zaprotestował chłopak i mocno się zarumienił.
- W takim razie pana chłopak – stwierdziła uparta dziewucha. – Strasznie o pana dbał, nawet ordynator był pod wrażeniem. Niech pan się go trzyma, bo rzadko można spotkać takie połączenie – nieziemsko przystojny do tego dobry i inteligentny, śmiertelnie zakochany i na dodatek bogaty.
- To tylko mój szef, to stało się przed jego domem, więc pewnie poczucie obowiązku się w nim odezwało. Poza tym jest bardzo honorowy – tłumaczył zmieszany niemądrej dziewczynie, która na siłę chciała go wyswatać.
- Jaasne…, dlatego przychodzi tu każdego dnia i gra z panem w chińczyka, patrząc głęboko w oczy. Też chciałabym takiego przełożonego, tylko wolałabym, żeby miał czarne, gorejące źrenice – zachichotała i wybiegła na korytarz, zostawiając chłopaka w stanie całkowitego osłupienia.
 - Głupia dziewucha pewnie naoglądał się romansów i bredzi – mruknął jak tylko doszedł do siebie. Za nic świecie nie przyznałby się, że ta adoracja ze strony Toma bardzo mu się podobała. Czuł się jakiś taki wyjątkowy.

***
Po południu przyjechał Kaser razem z dwoma ochroniarzami. Zabrali bagaże i ulokowali go na wózku inwalidzkim. Okazało się jednak, że nie wszędzie można nim dojechać. Zanim zdążył zaprotestować Tom wziął go na ręce i niósł przez cały hol, jakby był najpiękniejszą z księżniczek. Wszyscy ustępowali mu z drogi, rzucając żartobliwe uwagi.
- Czy ta piękność jest na sprzedaż?
- Na którym oddziale można trafić na takiego słodziaka?
Po którejś tego typu uwadze, cały czerwony Mirek ukrył twarz na ramieniu mężczyzny. Był tak zawstydzony, że miał ochotę umrzeć. Jeszcze szef, nie daj boże, sobie pomyśli, że ma wobec niego jakieś plany. Doszedł do wniosku, że ci wszyscy ludzie wokół specjalnie robili mu na złość. Pewnie naoglądali się wiadomości i myślą, że jest łatwym, tanim kąskiem.
Po przyjeździe do domu Mirek oniemiał na widok swojego pokoju. Został całkowicie przystosowany dla potrzeb osoby niepełnosprawnej. Wstawiono mu łóżko ortopedyczne sterowane na pilota. Miało tyle funkcji, że chłopak postanowił uważnie przeczytać instrukcję, żeby czegoś nie zepsuć. Wszystko było w zasięgu ręki. Po lewej stronie, pod ścianą stał nawet wózek inwalidzki i kule. Przez otwarte drzwi łazienki zauważył, że zainstalowano tam specjalne barierki. Tom położył go ostrożnie na łóżku, jak jakiś cenny skarb.
- Podoba ci się? – uśmiechnął się do niego. – Zainstalowałem ci też kino domowe, jakby ci się nudziło w czasie mojej nieobecności. – Nacisnął jakiś guzik i obraz na ścianie się odsunął, ukazując panoramiczny telewizor.
- Tom, po co to wszystko? Musiało cię sporo kosztować – odezwał się niepewnym głosem chłopak. Starannie unikał wzroku mężczyzny. – Jak ja ci się odwdzięczę?
- No wiesz, parę sposobów by się znalazło – usiadł na łóżku obok zmieszanego chłopaka i dotknął jego policzka. Widział, że jest przestraszony i nie wie jak zareagować. Wiedział, że musi dać mu trochę czasu na przyzwyczajenie się do nowej sytuacji. Mieszkali razem od kilku tygodni przez które bacznie go obserwował. Ten śliczny głuptas był niesamowicie uparty. Cały czas trzymał go na dystans. Jakiekolwiek próby zbliżenia się zawsze kończyły się kłótnią i ucieczką. Teraz jednak był zdany na łaskę Kasera, a on zamierzał dobrze to wykorzystać. Wtedy na ulicy, gdy trzymał w ramionach jego zmasakrowane ciało mężczyzna zdał sobie sprawę, że ten dumny chłopak niepostrzeżenie wkradł się do jego serca. Stał się kimś naprawdę ważnym, namiastką rodziny, której nigdy nie miał. Miał zamiar go chronić i nigdy już nie wypuścić ze swoich ramion. Chciał sprawić, by też stał się dla niego kimś bliskim. Niestety Mirek nie zdawał sobie sprawy z tych wszystkich dalekosiężnych planów Toma, patrzył na niego pełnym podejrzliwości i niezrozumienia wzrokiem.
- Odpoczywaj – poklepał go po ręce. – Pani Stenia za chwilę przyniesie ci kolację. Jak będziesz czegoś chciał to dzwoń. Pamiętaj, że doktor kazał ci leżeć jeszcze trzy dni. – Tom wstał i zostawił pogrążonego w myślach chłopaka samego. Musiał się zdrzemnąć, bo jak się obudził było już całkiem ciemno. Natura wzywała go do łazienki, a dres wpijał się w tyłek. Postanowił skorzystać z kul. Chodzenie przy ich pomocy nie wydawało się trudne. Wielokrotnie widział w szpitalu jak poruszali się w ten sposób o wiele starsi od niego ludzie. Dokuśtykał do komody i wyciągnął z niej wygodną piżamę. Niestety kiedy chciał się odwrócić poślizgnął się i padł jak długi na podłogę, robiąc sporo hałasu. Tom zjawił się dosłownie po dwóch minutach. Wpadł do pokoju z przestraszoną miną.
- Mirek – uklęknął obok stękającego chłopaka – nic ci się nie stało?
- Nie dramatyzuj, chciałem tylko iść się umyć. Trochę potłukłem tyłek i tyle – skrzywił się i zaczął rozmasowywać swoje pośladki.
- Powinieneś zadzwonić – mężczyzna podniósł go z podłogi i zaniósł do łazienki. Posadził na klozecie, stanął oparty o ścianę z rękami w kieszeniach i uporem w błękitnych oczach.
- Błagam cię wyjdź! Potrafię sobie sam ściągnąć majtki do cholery! – wrzasnął na niego zdesperowany Mirek.
- Nie jestem tego taki pewien, nadal cały jesteś w sińcach i krwiakach – mruknął pod nosem mężczyzna, ale posłusznie wyszedł z pomieszczenia. – Zawołaj jak skończysz, nie musisz się śpieszyć. Dobrze celuj, możesz nawet zrobić grubszą rzecz, ja tu zaczekam – Tom nie mógł się powstrzymać, aby się z nim nie podroczyć.
- Mógłbyś się wreszcie zamknąć, bo mi się ręce trzęsą?! – krzyknął coraz bardziej wkurzony chłopak. Wyszedł z łazienki po kilku minutach cały czerwony na twarzy. Nie często się człowiekowi w życiu zdarza, żeby ktoś podsłuchiwał pod drzwiami jak załatwia intymne czynności. Mężczyzna pomógł mu usadowić się na łóżku. Mirek miał już nadzieję, że wreszcie sobie pójdzie. Zapomniał niestety o nieszczęsnej piżamie, która została na podłodze.
- To co, przebieramy się kotku? – Kaser z łobuzerskim uśmiechem zamachał mu przed nosem bluzką.
- Poradzę sobie – warknął zmieszany.
- Akurat – mężczyzna nic sobie nie robiąc z jego protestów ściągnął z niego dres. Zrobił to naprawdę bardzo delikatnie, starając się nie sprawić choremu dodatkowego bólu. – Gdzie masz żel na siniaki? Trzeba je posmarować.
- Nie mam pojęcia – Mirek w samych bokserkach czuł się niesamowicie nagi. Marzył by Tom wreszcie sobie poszedł. Ten jednak zaczął krzątać się po sypialni i po chwili z tryumfalnym uśmieszkiem powrócił do niego z maścią.
- No misiu, leż grzecznie. Doktor Kaser zaraz cię doprowadzi do porządku – usiadł na łóżku i objął zgrabną sylwetkę chłopaka zachwyconym wzrokiem. Dokładnie smarował stłuczone miejsca. Robił to tak wolno, że jego zirytowany pacjent zaczął głośno zgrzytać zębami ze złości. No…, może niezupełnie ze złości, ale bardzo chciał, żeby to tak właśnie wyglądało.
- Pośpiesz się, bo robi mi się zimno – kłamał jak z nut Mirek, któremu właśnie zaczęło się wydawać, że palce mężczyzny mają jakieś dziwne właściwości. Każde miejsce którego dotknął,  zaczynało żyć własnym życiem. Stawało się niesamowicie wrażliwe i rozedrganie. – Co robisz draniu?! – krzyknął i podskoczył jak oparzony, kiedy ręka Toma zaczęła zataczać kółeczka wokół jego sutka.
- Jak to co? Tam masz sińca – stwierdził wesoło i kontynuował tą wspaniałą rozrywkę. Skóra chłopaka była taka aksamitna i miękka. Smarowanie go tym ładnie pachnącym żelem sprawiało mu ogromna przyjemność, tym bardziej, że widział jak smukłe ciało, choć w nie najlepszej kondycji, żywo na niego reaguje. W końcu zaprzestał tej słodkiej tortury i pomógł mu się ubrać. – Ładnie ci z tymi rumieńcami – cmoknął go w policzek i wyszedł z pokoju zanim zdążył zareagować. Usłyszał tylko głuche uderzenie o drzwi. Prawdopodobnie Mirek rzucił za nim kapciem.
Tymczasem chłopak siedział na łóżku z ponurą miną i był na siebie bardzo zły. Właśnie zachował się jak kompletny idiota. Dał szefowi powód do dalszego naigrywania się z niego. Miał ochotę sam siebie udusić.
- Ja chyba jestem stuknięty – jęknął do siebie załamany. - Podnieciłem się jak nastolatek, bo jakiś dureń smarował mnie maścią. Może zamiast do chirurga powinienem się udać do psychiatry?


***
Następnego dnia obudziła go pani Stenia, która przyniosła mu pyszne śniadanie. Chłopak jadł je powoli, zastanawiając się w jaki sposób się umyje i poradzi sobie z resztą codziennych czynności. O prysznicu czy wannie na razie nie było mowy. Ledwo dał radę obrócić się na łóżku. Nie zamierzał jednak leżeć brudny. Gdy gosposia przyszła po tacę zwrócił się do niej z prośbą o pomoc.
- Kiedy panie Mirku naprawdę nie mogę, pan Kaser mi zabronił – tłumaczyła się kobieta z nieszczęśliwą miną. – Powiedział, że zajmie się panem osobiście, cokolwiek by to miało znaczyć.
- Jak to osobiście?! – Mirek z wrażenia usiadł na łóżku i wytrzeszczył na nią oczy. – Pani Steniu proszę się zlitować, zapłacę! – złożył ręce jak do modlitwy, przerażony wizją, jaka właśnie pojawiła się w jego głowie. Nic jednak nie przygotowało go na to co nastąpiło chwilę później. 
Gdy gosposia wyszła postanowił udać się jak najszybciej do łazienki, choćby się miał tam zaczołgać na łokciach i kolanach. Zaczął rozglądać się za kulami, ale sprytny szef odłożył je wysoko na szafę, aby uniemożliwić mu samodzielne wyprawy. Właśnie miał zamiar spełznąć na ziemię w pozycji gąsienicy, kiedy rozległo się pukanie.
- Proszę – głos Mirka zabrzmiał wyjątkowo niepewnie. Drzwi się otwarły i stanął w nich Tom w białym kitlu, narzuconym na codzienne ubranie. Na szyi wisiał mu stetoskop. W jednej ręce trzymał dwie duże, różowe gąbki w białe stokrotki, a w drugiej aparat do mierzenia ciśnienia. Z szerokim uśmiechem zlustrował zaskoczonego jego wyglądem chłopaka. Błękitne oczy lśniły mu jak gwiazdy. Widać było, że jest w szampańskim humorze.
- Co masz taką minę? To przecież ja, twój ulubiony doktor Kaser – podchodził coraz bliżej, a na twarzy leżącego pojawiła się panika.
- Po jaką cholerę ci te myjki? – zapytał drżącym głosem.
- Najpierw cię dokładnie wypucuję, każdziutki fascynujący centymetr twojego apetycznego ciała – usiadł obok niego na materacu i zaczął szeptać do ucha, a każde jego słowo trafiało dokładnie między nogi przerażonego Mirka. – Potem zmierzę ci ciśnienie i podam lekarstwa. A na deser wmasuję w twoją skórę tyle żelu, ile zdołam – głos mężczyzny był coraz niższy i pobrzmiewały w nim pożądliwe nutki.
- O kurwa, ja tego nie przeżyję. Lepiej od razu mnie zabij – wymamrotał słabo chłopak i nakrył się pod brodę kołdrą, jakby to miało uchronić go przed zamiarami podstępnego szefa. Widząc zadowolenie na jego przystojnej twarzy postanowił w duchu, że mu się nie da zmanipulować i pokaże, jaki z niego twardziel. A przynajmniej jedna część, robiła mu się już twarda na pewno. 

sobota, 16 marca 2013

Rozdział 18


Aleks długo się zastanawiał jak powinna wyglądać idealna randka. Doszedł do wniosku, że najlepsze są stare wypróbowane sposoby. Zamówił więc kolację przy świecach w najlepszej karczmie w Zakopanem, wynajął apartament dla nowożeńców na cały weekend i zorganizował kilka miejscowych atrakcji jak przelot nad górami, zwiedzanie jaskiń, pieczenie barana itp. Planowali wyjechać późnym popołudniem. Nie mieli zbyt daleko, raptem około stu kilometrów kiepskich polskich dróg. Mendoza obliczył, że zajmie im to około dwóch godzin. W piątek rano wszystko już było dopięte na ostatni guzik, walizki spakowane, a porządny terenowy samochód stał przed domem.
Gdy Wojtek wrócił z uczelni szybko się przebrał i ruszyli. Ogromnie się cieszył na tą wycieczkę tylko we dwoje. W willi zawsze kręciło się koło nich mnóstwo ludzi. Teraz będą mieć czas tylko dla siebie. Chłopak postanowił sobie, że będzie się zachowywał bardzo grzecznie i nie drażnił niczym narzeczonego. Dość długo siedział spokojnie słuchając muzyki i oglądając piękne krajobrazy za oknem. W końcu mu się to jednak znudziło i zaczął zagadywać Aleksa.
- Daleko jeszcze? – pytał co chwilę, kręcąc się przy tym na siedzeniu jak małe, nadpobudliwe dziecko. – Strasznie się wleczesz.
- Będziemy za pół godziny. Nie widzisz, że droga jest kiepska, w dodatku chociaż to już marzec nasypało po kolana śniegu – tłumaczył cierpliwie mężczyzna, który za punkt honoru postanowił sobie nie dać się wyprowadzić z równowagi.
- To może pojedziemy na kulig? Widziałem kiedyś w telewizji i wyglądało to na fajną zabawę – podskakiwał na fotelu podekscytowany Cindy. – Daleko jeszcze?
- Spokojnie, to tylko dwadzieścia kilometrów – westchnął ciężko Mendoza i zacisnął ręce na kierownicy. – Co jest takiego wspaniałego w wywracaniu się po śniegu?! – Na to oświadczenie mina Cindy nieco zrzedła, ale po minucie jego usta znowu rozciągły się w szerokim uśmiechu.
- Łatwo się denerwujesz, jeszcze wpadniemy do jakiegoś rowu – paplał jak nakręcony. – Ten kierowca, pan Józek, jeździ o wiele lepiej od ciebie.
- Nie martw się, za kółkiem potrafię się opanować w każdej sytuacji – wzniósł oczy do nieba Mendoza. Zaczął liczyć barany i zastanawiać się, jak będzie wyglądało jego dalsze życie z tym nieznośnym wiercipiętą. Jeśli uda mu się z nim zestarzeć, to na pewno  mimo wykonywanej przez siebie profesji, zapewni sobie miejsce w najwyższym anielskim chórze.
- Jesteś pewny, że w każdej? – oczy chłopaka błysnęły przekornie i zaczęły błądzić po szerokiej klatce mężczyzny i apetycznym kawałku śniadej skóry, który można było dostrzec w rozpiętej koszuli. - Założymy się? Jeśli wygram zabierzesz mnie na kulig!
- No dobra – przytaknął mężczyzna dla świętego spokoju. Ledwo to powiedział, natychmiast tego pożałował. Wojtek przysunął się do niego, a drobna ręka zaczęła wędrować wzdłuż jego uda.
- Patrz na drogę kochanie – zachichotał i zaczął umiejętnie ugniatać spięty mięsień. Czegoś się jednak od tego erotomana nauczył i teraz zamierzał to wykorzystać do własnych celów.
- Hm…- mruknął tylko w odpowiedzi Aleks, myśląc gorączkowo, gdzie tu jest najbliższa pomoc drogowa. Nie miał pojęcia jak się wplątał w tą podniecającą, znaczy się tfu…, niebezpieczną sytuację.Wszystko było dobrze dopóki ten drań nie odpiął sprytnie zamka i nie zagłębił dłoni w jego bieliźnie. Zwinne paluszki spacerowały tam i powrotem po jego penisie, który z sekundy na sekundę zwiększał swoją objętość. – O..oszalałeś? – jęknął i zwolnił. Droga przed nim zaczęła zasnuwać się mgłą. Opary miały dziwny, lekko różowy kolor. Wojtek obserwował jego coraz czerwieńsze policzki z ogromną satysfakcją. Czuł, że wygrana była blisko. Zacisnął rękę i przyśpieszył ruchy. Druga powędrowała w górę i potarła stwardniały sutek.
- Daleko jeszcze? – wymruczał mu do ucha niskim, seksownym głosem. Złapał zębami za małżowinę i lekko pociągnął, po czym włożył mu ciepły, wilgotny języczek do środka.
- Aa… ach! - Aleksowi to zupełnie wystarczyło do osiągnięcia orgazmu. Mgła z różowej stała się czerwona, a na spodniach pojawiła się zawstydzająca, mokra plama. Kierownica w jego ręku drgnęła, nacisnął desperacko hamulce. Samochód niestety wpadł w poślizg i oczywiście wylądowali w przydrożnym rowie. . – Cholera, wróciłem do czasów licealnych! Wojtek, ja cię normalnie zabiję! Zrobiłeś to specjalnie mała gnido! – Otwarł drzwiczki i wysiadł, chcąc ocenić uszkodzenie. Pod nogami coś chrupnęło. Lód się załamał i znalazł się po kolana w lodowatej wodzie. – Niech to szlag!
- Nie gorączkuj się tak, wsiadaj do środka. Zaraz dam ci coś do przebrania - Wojtek otworzył bagażnik, pogrzebał w walizce i przyniósł mężczyźnie suche ubranie. – Proszę, tylko mi się nie przezięb, bo z randki nici – zrobił niewinną minkę. – Pomóc ci w ubieraniu? – przybliżył do Aleksa zarumienioną od mrozu twarz.
- A kysz siło nieczysta! – machnął na niego ręką. – Poszukaj lepiej numeru do pomocy drogowej. Zajmij te łapki czymś pożytecznym, bo jeszcze znowu jakąś katastrofę spowodujesz. 

Po dwóch godzinach znaleźli się w pobliskiej gazdówce, wylewnie witani przez właścicielkę. Kobieta widząc jak są zmarznięci od razu zaprowadziła ich do pokoju i poczęstowała grzańcem.
- Rozdziejcie się, za dwie godziny będzie jadło – uśmiechnęła się do nich i wyszła z pokoju furkocząc szeroką spódnicą. Ledwie się za nią zamknęły drzwi, Mendoza zrzucił kurtkę, wyciągnął nowe ubranko z walizy i ruszył do łazienki.
- Z.. zamarzam. A to wszystko przez ciebie – zadzwonił zębami. – Odpracujesz to – pogroził Wojtkowi, który przezornie trzymał się od niego z daleka. W wyznaczonym czasie obaj zeszli na kolację. Gospodyni naprawdę się postarała i stół był suto zastawiony. Gulasz z baraniny, zapiekane oscypki w sosie borówkowym, chlebek chrzanowy, swojskie masełko wabiły wzrok i kusiły swoim zapachem.
- Pyszności – Wojtek od razu naładował pełną buzię i mamrotał z trudem wyrazy zachwytu skierowane do gaździny. Napychał się, jakby co najmniej przez tydzień był trzymany w  zamknięciu i głodzony. Zadowolona kobieta nakładała mu kolejne porcje. Nagle spojrzał na Aleksa z błyskiem w oku. Szeroki uśmiech wykwitł na jego buzi.  – Wygrałem zakład! Jutro jedziemy na kulig!
- No nie wiem, jestem zmęczony, przemarznięty, bolą mnie wszystkie mięśnie. Chyba nic z tego – zaczął zastanawiać się ze zbolałą miną Mendoza i skulił się, jakby miał dreszcze.
- Mocie tu olejek sosnowy z dodatkiem imbiru. Trzeba się tym porządnie natrzeć, to żadna choroba was nie dopadnie – gospodyni postawiła przed mężczyzną małą buteleczkę. – Tylko dokładnie, każdziutkie miejsce – mrugnęła do niego porozumiewawczo. 
- Postaram się, ale to raczej niewykonalne – mężczyzna podniósł się i ruszył na pięterko. Szedł powoli lekko utykając, jakby miał co najmniej osiemdziesiąt lat. Cindy przez chwilę przyglądał mu się podejrzliwie, miał dziwne wrażenie, że narzeczony stara się nim jakoś manipulować. Postanowił zostać jeszcze trochę na dole i porozmawiać z gospodynią. Nie miał zamiaru dać się wciągnąć w tę grę. Długo jednak nie wytrzymał. Po kilku minutach niespokojnego kręcenia się na krześle pobiegł na górę. Kobieta popatrzyła za nim rozbawiona.
- Aleks, dobrze się czujesz? – krzyknął od progu. Mężczyzna leżał na łóżku w samym ręczniku z wypiętym do góry tyłkiem. Oglądał jakiś program w telewizji. – Pewnie się potłukłeś podczas tego wypadku – stwierdził Wojtek ze skruchą. – Posmarować cię?
- Nie przejmuj się, potem zrobię to sam. Niepotrzebnie się ubrudzisz – rozległ się chłodny głos Mendozy. – Musiałbyś się rozebrać.
- Zaczekaj chwilę – chłopak szybko zrzucił ubranie i został w samych bokserkach. Miał wyrzuty sumienia. Najwyraźniej narzeczony solidnie się uderzył i nie chciał się do tego przyznać. Postanowił mu to wynagrodzić. Wziął do ręki olejek, który pachniał bardzo przyjemnie sosnowym lasem. Usiadł na udach mężczyzny i pocałował go czule w kark. – Przepraszam, znowu wszystko zepsułem – zaczął powoli wcierać miksturę, ostrożnie masując spięte mięśnie. Posuwał się w dół poprzez ramiona, łopatki na wąską talię, skóra pod jego dłońmi była ciepła i gładka. Gdy dotarł do bioder Aleks mruczał już jak kot, rozkoszując się każdą sekundą tego przyjemnego masażu. Cindy zsunął się niżej i tyle samo uwagi poświęcił łydkom, udom i zgrabnym pośladkom. Hm… no może niezupełnie. Jędrne półkule przykuły jego uwagę na naprawdę długi czas. – Odwróć się – polecił, po czym wstał na moment, chcąc trochę ochłonąć. W pokoju zrobiło się niesamowicie duszno i gorąco.
- Skoro już zacząłeś, to chyba mnie tak nie zostawisz? – zapytał Aleks ochrypłym, wibrującym głosem. Wojtek zaczerwienił się pod jego intensywnym spojrzeniem i posłusznie usiadł mu z powrotem na nogach. Coś jednak przeszkadzało mu się wygodnie usadowić. Pod ręcznikiem rysowało się spore wzniesienie. Właściwie można było powiedzieć, że to już Mount Everest.
- Ale… - zaczął niepewnie mocno zmieszany.
- Pozwól, że teraz ja zajmę się tobą – Mendoza objął go w smukłej talii i przyciągnął do siebie. Wziął z jego ręki olejek i zaczął nim nacierać leżącego na jego piersi chłopaka. – To ci nie będzie potrzebne – zdjął z niego bokserki. – Jesteś taki piękny – wyszeptał do jego ucha. Duże dłonie zaczęły intensywnie pieścić plecy i pośladki coraz głośniej wzdychającego Kopciuszka.
- Ale to ja miałem ci pomóc… – odezwał się niepewnie i spojrzał prosto w gorejące źrenice narzeczonego. Gwałtownie się zarumienił, bo poczuł jak jego palce zaczynają się zagłębiać w szparze między pośladkami. Jeden z nich zataczał kółeczka wokół drżącej z niecierpliwości dziurki. – Oo… och… -  Nie potrafił odwrócić wzroku, jego usta rozchyliły się i zaczęły wydawać cichutkie jęki. Zielone oczy Aleksa uwięziły go i nie chciały puścić. Niecierpliwie pokręcił biodrami.
- Chcesz mnie poczuć głęboko w środku? – zapytał niskim, aksamitnym głosem Aleks, a Wojtek omal nie doszedł na jego brzuch.
- Przestań tyle gadać – warknął i wpił się w jego usta. Wszędobylski języczek od razu rozpoczął swoje harce.
- Dobrze, już dobrze – roześmiał się Mendoza, widząc jego desperację. – Zajmę się tobą tak jak lubisz – przekręcił ich, tak że smukłe ciało znalazło się pod nim. Ani na moment nie przerwał kontaktu wzrokowego. Pogładził czule drżące uda, które Wojtek natychmiast dla niego ulegle rozsunął.  Ułożył się między nimi wygodnie. Podniósł wysoko jego nogi i zarzucił sobie na ramiona. – Kocham cię – zaczął wsuwać się do ciasnego wnętrza. – Mój mały… słodki… diabełku… - zagłębił się po sam trzon i zaczął rytmicznie poruszać. 


Gdy następnego ranka Wojtek się obudził zawstydzony stwierdził, że cały leży na Aleksie, a ich nogi są ściśle ze sobą splątane. Było mu jednak tak dobrze i ciepło, że wcale nie miał ochoty się ruszać. Zamruczał tylko cicho i potarł policzkiem o muskularną pierś.
- Dzień dobry – usłyszał, a silne ramiona natychmiast się wokół niego zamknęły. Podniósł głowę i zobaczył zamyślone spojrzenie narzeczonego. Najwyraźniej intensywnie się nad czymś zastanawiał. Zmarszczka między jego brwiami odrobinę zaniepokoiła Cindy. Czyżby nadal się na niego gniewał za ten wypadek?
- Przepraszam za wczoraj, chyba zepsułem twoje randkowe plany – przytulił się do niego.
- Wyjdziesz za mnie? – usłyszał niespodziewanie w odpowiedzi.
- Przecież już jesteśmy zaręczeni – Zaskoczony tym pytaniem Wojtek usiadł na łóżku. Nie miał pojęcia co znowu strzeliło do głowy Mendozie.
- Tak naprawdę – mężczyzna zajął miejsce naprzeciwko niego i spojrzał mu głęboko w oczy. Musiał wyczytać tam coś bardzo miłego, bo się uśmiechnął – W ciągu tygodnia weźmiemy ślub, a potem pojedziemy na długie wakacje.
- Ale ja mam szkołę… ty pracę… Trzeba to jakoś zaplanować... chyba…- odezwał się niepewnie.
- Nie kochasz mnie! Uwiodłeś, a teraz się wykręcasz! – padło twarde oskarżenie.
- Jestem nieznośny, pechowy, sprawiam mnóstwo kłopotów – wyrecytował jak litanię Cindy. – Szybko pożałujesz swojej decyzji.
- Ale masz najpiękniejszy tyłeczek na świecie i dla niego gotów jestem na wszystko! – odparł poważnie Aleks, a jego oczy pełne były radosnych iskierek.
- Ty kretynie! – wrzasnął Wojtek i rzucił się na niego uzbrojony w poduszkę. – Chcesz powiedzieć, że właśnie oświadczyłeś się mojej dupie?! 



piątek, 8 marca 2013

Rozdział 17


Mężczyźni, których twarze zakrywały nisko opuszczone kaptury, kopali leżącego na ziemi nieprzytomnego chłopaka. Kiedy usłyszeli nadjeżdżający samochód i nieco się zdenerwowali. Przy tej ulicy mieszkało mnóstwo wysoko postawionych osób i lepiej by było, żeby ich nikt nie zauważył.
- Chłopaki kończymy! – odezwał się jeden z nich prawdopodobnie przywódca, ale nie zdążył zadać ostatecznego ciosu. Mercedes klasy S zahamował z piskiem opon i wyskoczyło z niego dwóch potężnie zbudowanych ochroniarzy. Za nimi biegł przerażony Tom, któremu leżąca na trawniku sylwetka wydała się znajoma. Rozpoczęła się regularna bijatyka i z daleka słychać już było syreny policyjnych wozów, ale mężczyzna zupełnie nie zwracał na to uwagi. Uklęknął przy leżącym chłopaku, któremu z kącika ust sączyła się krew, aż bał się pomyśleć co mogło znajdować się pod ubraniem. Ułożył jego głowę na swoich kolanach. Ściągnął kurtkę i opatulił jego ciało. Było jeszcze dość zimno, dopiero niedawno zawitała wiosna.
- Mirek, ocknij się, powiedz gdzie cię boli – usiłował ocucić lecącego mu przez ręce mężczyznę. – Wytrzymaj, nie waż się tu umrzeć! Gdzie ja znajdę takiego drugiego gosposia! – Delikatnie ocierał mu krew z twarzy. Na szczęście wraz z policją dotarła też karetka pogotowia. Lekarz zadał tylko kilka pytań, a gdy zbadał pobieżnie nieprzytomnego, przełożono go na nosze i załadowano do samochodu. Tom ruszył za nim z piskiem opon, ręce mu się trzęsły na kierownicy. Wziął głęboki oddech usiłując się uspokoić. Mirek potrzebuje pomocy, nie mógł teraz pozwolić sobie na spowodowanie wypadku. Równo z karetką zajechał przed szpital. Wpadł jak burza na oddział ratunkowy. Tutaj został zatrzymany przez personel szpitala. Nie miał wyjścia, grzecznie usiadł pod drzwiami. Ukradkiem wyciągnął komórkę i zadzwonił do Wojtka.
Tymczasem Mirka zabrano od razu na blok operacyjny. Miał paskudnie złamaną lewą nogę którą od razu zoperowano, liczne krwiaki i sińce na całym ciele oraz silny wstrząs mózgu. Na szczęście nie było krwotoku wewnętrznego czego obawiali się lekarze. Po zabiegu przewieziono go na salę intensywnej terapii, gdzie odwiedzający nie mieli wstępu. Nadal był nieprzytomny, ale tak było chyba dla niego lepiej, ciało powoli się regenerowało, a on nie odczuwał skutków  pobicia.
Wojtek jak tylko dowiedział się o co chodzi, dał znać także Aleksowi i popędził so szpitala. Spotkał się w holu z ledwo kontaktującym ze zdenerwowania Tomem. Na szczęście operacja się skończyła i zostali poproszeni do gabinetu lekarskiego.
- Czy panowie są rodziną Mirosława Chojnickiego? – zapytał siwowłosy chirurg, nadal ubrany w zielony kitel.
- On nie ma żadnej rodziny, jesteśmy jego przyjaciółmi – odezwał się przejęty Cindy. – Jak on się czuje?
- Skoro tak, to chyba mogę wam zdradzić, że zabieg się udał. Ma sporo ran, ale to nic groźnego. Niepokoi mnie tylko ten wstrząs mózgu, ktoś musiał mocno kopnąć go w głowę, ale z tym sobie też powinniśmy poradzić. Jutro powinien zostać przeniesiony na ogólną salę i będzie można go odwiedzić. Na razie to wszystko co mogę wam powiedzieć – uśmiechnął się do nich uspokajająco.
- Doktorze – odezwał się Tom – gdyby pan potrzebował czegokolwiek, co pomogłoby w leczeniu Mirka, to niech pan nie zawaha się prosić – położył swoja wizytówkę na biurku.
- A nowy rezonas magnetyczny wchodzi w grę, bo stary zepsuł się już trzeci raz w tym miesiącu – zażartował lekarz doskonale wiedząc, że koszt urządzenia to około ośmiu milionów złotych. Nie znał nikogo, aż tak bogatego, by stać go było na taki zakup.
- Jutro proszę oczekiwać dostawy, a jeśli dobrze zajmiecie się Mirkiem, to może  nawet dorzucę coś więcej – odpowiedział poważnie Kaser, wziął Wojtka pod rękę i obaj już nieco spokojniejsi wyszli z gabinetu. Chirurg jak tylko zamknęły się za nimi drzwi wyszedł do recepcji, by zamówić sobie jakąś kolację.
- Co ma pan taką dziwną minę doktorze? – zapytał z uśmiechem portier.
- Wyobraź sobie Władek, że ci państwo, którzy przed chwilą wyszli, obiecali mi na jutro nowy rezonans. Nie mieli pojęcia o czy mówią. Chciałbym widzieć ich miny jak zobaczą cenę – roześmiał się lekarz. Jakie było jego zdziwienie, kiedy następnego dnia rano wszedł do szpitala i w holu czekało na niego trzech mężczyzn. Jeden z nich podszedł do niego z jakimiś dokumentami.
- Doktor Cisowski?
- A o co chodzi? – nie miał ochoty zaczynać dnia od dyskusji z jakimś przedstawicielem firmy farmaceutycznej.
- Mam dla pana przesyłkę i trzeba ją pokwitować – wręczył mu fakturę.
- Osiem milionów dwieście tysięcy?! Co to u licha jest, jakiś kawał?! – wykrzyknął przeglądając gorączkowo papiery.
- Skąd, rezonans od pana Kasera, powiedział, że jak dostarczymy go rano, to dostaniemy premię – uśmiechnął się do lekarza, który właśnie osunął się na najbliższe krzesło i zaczął ocierać pot z czoła.
- Władek, miej serce i podaj mi mineralną z lodówki, jakoś mi słabo – zawołał do portiera chirurg, właśnie skłonny uwierzyć w opatrzność.

***
Mirek szybko wracał do zdrowia codziennie odwiedzany przez przyjaciół. Dwaj pacjenci leżący z nim na sali zazdrościli mu licznych wizyt. Tymczasem sam chłopak nie był aż tak bardzo zachwycony, ponieważ oprócz najbliższych, drzwi szturmowali  liczni wielbiciele, którzy na jego nieszczęście nie zapomnieli nieszczęsnego reportażu o świnkach. Dzięki Kaserowi porządku pilnowali jednak dwaj ochroniarze i nie wpuszczali do środka nikogo obcego. Personel szpitala bawił się doskonale, obserwując te podchody zauroczonych Mirkiem fanów, tym bardziej, że wszystkie te czekoladki, torciki i inne słodkości lądowały w dyżurce pielęgniarskiej lub lekarskiej. Zdenerwowany tłumami natrętów chłopak kazał je tam za każdym razem odsyłać.
 Tego dnia Mirek miał jeszcze większy powód do złego humoru. Dzisiaj lekarz powiedział mu , że jutro może już wyjść do domu. Martwił się co teraz zrobi. Był całkowicie unieruchomiony na najbliższe cztery tygodnie. Pewnie straci pracę i przyjdzie mu iść pod most, bo jego oszczędności na długo nie starczą.
- Coś taki skrzywiony? Boli cię coś? – rzucił już od progu Wojtek, na widok miny przyjaciela.
 - Nie, tylko mnie odsyłają do domu i nie wiem, co teraz będzie – nie chciał narzucać się kumplowi, który miał wystarczająco dużo własnych problemów i niepotrzebny mu jeszcze kaleka z gipsem.
- Jak to co? – odezwał się Kaser, który stał na korytarzu i już od kilku chwil przysłuchiwał się ich rozmowie. – Wracasz do domu i odpoczywasz. Zatrudniłem na godziny panią Stefanię, zajmie się na czas twojego leczenia domem. Posprzątała już twój pokój i wstawiliśmy ci tam łóżko ortopedyczne. Jest całkiem wygodne, sam sprawdzałem – uśmiechną się do zaskoczonego chłopaka.
- Tom, nie wiesz co mówisz, przecież ja na razie nie potrafię się nawet sam umyć – pokręcił głową nad jego kompletną ignorancją Mirek. Jakoś nie mógł sobie wyobrazić Kasera jako pielęgniarki.
- Z przyjemnością ci pomogę – w głosie mężczyzny słychać było drapieżne nutki – kupiłem już nawet dwie mięciutkie, różowe gąbeczki. – Jego oczy zaczęły wędrować po ciele chłopaka.
- Wojjteek… raatuj! – wrzasnął, przerażony rysującą się przed nim perspektywą Chojnicki. Pełna zadowolenia twarz szefa i błyszczące jak u złego wilka oczy nie wróżyły niczego dobrego.

***

Siostry Piekiełko siedziały w kuchni i pałaszowały śniadanie. Poprzedniego dnia z nerwów nie mogły niczego przełknąć i teraz puste żołądki domagały się jakiegoś paliwa. Rozmawiały przyciszonymi głosami, bacznie obserwując otoczenie. Zauważyły, że kucharka gdzieś wyszła i zapomniała zamknąć tylnych drzwi.
 - Chodź, to nasza szansa – szepnęła Olga. Na palcach, boso wymknęły się z domu. O dziwo nie natknęły się na nikogo. Płot nie był zbyt wysoki, więc bez trudu go przeskoczyły. Nie miały przy sobie pieniędzy, więc wsiadły do tramwaju i na gapę przejechały pół miasta. Ludzie dziwnie się patrzyli na ich gołe nogi, ale nic sobie z tego nie robiły. Postanowiły od razu chwycić byka za rogi i skierowały się prosto do domu Mendozy.  Pani Oliwia siedziała w salonie i przeglądała pocztę. Obrzuciła je zdziwionym spojrzeniem. Brudne nogi, cienkie, poplamione bluzeczki i przekrzywione spódnice nie były najlepszym strojem wizytowym.
- Moje biedactwa – zaprosiła ich gestem na kanapę i nalała herbaty – co się stało?
- Chyba powinna pani spytać o to swojego syna! – odezwała się po chwili milczenia Olga.
- Miałyśmy bardzo niemiłą przygodę – dodała Magda, podnosząc filiżankę do ust. W tym momencie na schodach pojawił się sam pan domu. Zatrzymał się, widać było, że jest zaskoczony ich widokiem. Przywitał się z paniami i obrzucił siostry złośliwym uśmieszkiem.
- To jakaś nowa moda? – zapytał bezczelnie.
- Myślę, że nasz wygląd zawdzięczamy właśnie tobie! – zaperzyła się Magda. – Ty łajzo spod ciemnej gwiazdy, chciałeś się nas pozbyć! – wstała i zacisnęła dłonie w pięści. Siostra zrobiła to samo.
- Drogie panie, macie jakieś dowody na poparcie waszej, jakże fantastycznej teorii? – zapytał ich wyniośle Mendoza.
- No… ale przecież… My nie mamy żadnych wrogów! – Warknęła Olga.
- Wiecie ,,kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie”. Pewnie zrobiłyście komuś o jeden kawał za dużo! Na waszym miejscu przemyślałbym swoje zachowanie! – odezwał się groźnie mężczyzna i zmierzył je lodowatym spojrzeniem.
- Dajcie spokój tym sprzeczkom! – odezwała się pani Oliwia. – Ty idź wreszcie do swoich zajęć – wypchnęła syna z salonu, wzrokiem wyraźnie dając mu do zrozumienia, że jeszcze się z nim rozprawi. – A wy moje drogie, może skorzystacie z mojej łazienki. Doprowadźcie się do porządku, a ja poszukam dla was jakiś ubrań – ruszyła po schodach na piętro, a dziewczęta potruchtały grzecznie za nią.

***
 Wojtek w czasie pobytu Mirka w szpitalu miał rzeczywiście sporo problemów. Nie dość, że martwił się o zdrowie poturbowanego przyjaciela, to jeszcze walczył zaciekle z rzeszą swoich wielbicieli. Zazdrosny narzeczony wcale mu w tym nie pomagał, a wręcz przeciwnie doprowadzał do szału różnymi głupimi uwagami i pomysłami. Co dziwne, że im bardziej Mendoza się wściekał i odgrażał fanom Cindy, w tym liczniejszej grupie powracali, wyraźnie tocząc z nim jakąś grę. . Mężczyzna miał wrażenie, że specjalnie dwoją się i troją, aby doprowadzić go do szału. Jedli właśnie kolację, gdy pod oknami rozległy się dźwięki serenady.

,,Myśl o mnie, bo ja wciąż myślę o Tobie,
I blasku Twoich oczu-zapomnieć nie mogę.
Spójrz nocą w gwiazdy srebrzyste na niebie,
A zobaczysz jak pięknie uśmiecham się do Ciebie.
Posłuchaj przez chwilę szumu wiatru w drzewach,
A usłyszysz jak moje serce dla Ciebie śpiewa.”

Wojtek, umknął przed rękami Aleksa i zaciekawiony wyszedł na balkon. Na ulicy stała grupa mariachi w białych sombrerach, śpiewak zawodził miłosną pieśń patrząc prosto w jego okno. Chłopak podparł się rękami na balustradzie i zachwycony słuchał pięknej pieśni. Zupełnie przestał zwracać uwagę na dobiegające z pokoju warczenie Aleksa. Gdy piosenka się skończyła jeden z mężczyzn rzucił na balkon ogromny bukiet czerwonych róż. Chłopak podniósł go, wszedł do środka i wtulił w niego twarz.
- Po co wziąłeś to zielsko? Wyrzuć je! – Mendoza usiłował mu wyrwać z rąk kwiaty. – Jak możesz brać prezenty od jakiegoś frajera!
- Zabieraj łapy – chłopak spojrzał na niego wyniośle - są piękne. Ktokolwiek to był na pewno jest dżentelmenem w przeciwieństwie do ciebie. Wie jak zdobyć serce ukochanej osoby, a przynajmniej takie sprawia wrażenie. Nigdy od ciebie nic nie dostałem poza pierścionkiem zaręczynowym. Może powinienem się zainteresować tym wielbicielem? – wydął usta, sprawiając wrażenie, że głęboko się zastanawia nad tą opcją.
- Przepraszam, chyba rzeczywiście cię trochę zaniedbałem – Aleks wziął go w ramiona i przytulił do siebie, zgniatając między ich ciałami róże. – Może zrobimy sobie jutro taki dzień dla nas dwojga? Mirek już czuje się dobrze, więc możesz jeden dzień odpuścić.
- A co będziemy robić? – ciekawość wreszcie wzięła nad nim górę.
- Zobaczysz, to niespodzianka – Uśmiechnął się mężczyzna. Pocałował słodkie usta Wojtka i polizał jego dolną wargę, prosząc o dostęp do ciepłego wnętrza. Chłopak z westchnieniem poddał się upajającej pieszczocie. W obecności narzeczonego czuł się tak bezpiecznie jakby ktoś otulił go miękką kołderką i odgrodził od całego zła. Twarde ciało Aleksa było jak kamienny mur - mocne i pewne. Wiedział, że coraz bardziej pogrąża się w uczuciach do niego, coraz silniej na nim polega. Pierwszy raz tak bardzo komuś zaufał i miał nadzieję, że nie będzie tego żałował.





czwartek, 7 marca 2013

Z okazji Dnia Kobiet mała niespodzianka dla czytelników.

Na Yaoi Fnafiction jest nowa miniaturka.  Z okazji Dnia Kobiet Życzę wszystkim czytelniczkom takich płomiennych romansów - http://sy-ff.blogspot.com/

sobota, 2 marca 2013

Ogłoszenie!

Czasami piszę krótkie opowiadanka, które powstają pod wpływem chwili. Nie były do tej pory nigdzie publikowane. Jeśli macie ochotę na odrobinę zabawy, to znajdziecie je od dzisiaj na Yaoi Fanfiction pod tym adresem - http://sy-ff.blogspot.com/
Lojalnie ostrzegam, że to parodie dla yaoistów o mocnych nerwach. Nie polecam czytać po jedzeniu.

Rozdział 16


Mirek spał bardzo niespokojnie. Całą noc śniły mu się jakieś koszmary. Bał się, że w każdej chwili może wejść do jego pokoju wściekły Tom i  wyrzucić go na ulicę. Zajęcia na uczelni mieli od ósmej rano. Ubrał się, spakował najpotrzebniejsze rzeczy do małego plecaka, porwał jakiegoś banana z kuchni i włączył komórkę. Liczba wiadomości na wyświetlaczu go przeraziła. Było ich tam ponad pięćset. Włączył laptopa. Skrzynka elektroniczna nie chciała się otworzyć, wyładowana po brzegi e-mailami. Po cichu otworzył drzwi. Nie miał najmniejszej ochoty na następne starcie. Bacznie się rozejrzał, by nie natknąć się na szefa. Na palcach przebiegł korytarz i ruszył do domu Wojtka. 
Cindy z narzeczonym siedzieli właśnie przy śniadaniu. Mendoza na jego widok natychmiast zmarszczył gniewnie czarne brwi. W innym wypadku, Mirek by na pewno uciekł, ale teraz musieli  razem z przyjacielem stawić czoło licznym problemom. Dzisiejszy dzień na uczelni zapowiadał się jako jedna, wielka katastrofa.
- A ty tu po co? Znowu chcesz wciągnąć Wojtka w jakieś błoto? - Warknął na niego Aleks.
- Zawsze chodzimy razem do szkoły – odpowiedział ugodowo Mirek, zastanawiając się ile może przy tym facecie powiedzieć.
- Więc lepiej przestańcie! Zawsze, kiedy jesteście w duecie wpadacie po uszy w kłopoty. Mam wrażenie, że macie na spółkę pół mózgu.
- Ej, nie przesadzaj! – wymamrotał Cindy z buzią pełną racuszków. Wyglądał zupełnie jak mały chomik. Na ustach miał cukier puder, a włosy niesamowicie rozczochrane, opadające na plecy dzikim gąszczem kasztanowych loków. Wyglądał tak uroczo, że mężczyzna nie mógł się powstrzymać, nachylił się i zlizał słodki lukier z jego warg. Wojtek zarumienił się, nie spodziewając się takiego ataku, a Mirkowi oczy omal nie wypadły z orbit.
- Przestańcie się przy mnie obśliniać, to ohydne! Lepiej włącz telefon i zobacz co się dzieje! – zwrócił się do na wpół leżącego w ramionach narzeczonego, rozanielonego Wojtka 
- Dobrze, już dobrze, aleś ty się marudny z rana zrobił. Ten celibat ci nie służy – Cindy usiadł grzecznie na krześle i wystawił do przyjaciela język. Gdy jednak zerknął na swoją komórkę natychmiast się zachmurzył. – Czy oni powariowali? Sesja się zbliża wielkimi krokami, a te bałwany interesują się moim tyłkiem? Co za hołota! – Burczał pod nosem, przeglądając wiadomości. Jedne głupsze od drugich. Zaczął czytać na głos:
,, Twoja pupa z tymi słodkimi kokardkami śniła mi się całą noc”
,, To był najzabawniejszy reportaż z nudnej imprezy jaki obejrzałem w telewizji. Twoja dupa jest najlepsza. Ha ha!’’
,, Rzuć Mendozę wybierz mnie!’’
,, Kocham cię, wyjdź za mnie!’’
,,Spotkajmy się, tylko Ja, Ty i cała noc szaleństw!’’
- Wiecie, że są nawet obrazki? – Wojtek pokazał Mirkowi zdjęcia penisów, które jak pisali właściciele, chętnie poznają bliżej jego śliczny tyłek.
- Pokaż to! – Aleks wyrwał mu z ręki telefon. Zaczął przeglądać skrzynkę i z każdą chwilą czerwieniał coraz bardziej. Zagryzł usta w wąską kreskę, a zielone oczy dosłownie świeciły jak latarnie. Poderwał się z krzesła, złapał zaskoczonego Kopciuszka w talii i przerzucił sobie przez ramię.
- Co wyprawiasz wariacie! – pisnął chłopak i usiłował się wyrwać. Zaczął kopać nogami, ale dostał klapsa i przestał.
- Nigdzie nie pójdziesz, nie wydam cię na pastwę tych zboczeńców! – Mężczyzna podążył po schodach do ich sypialni i zamknął za sobą drzwi na klucz. – Będziesz tu siedział do odwołania! – postawił go na ziemi i oparł się o ścianę z pochmurną miną.
- Aleks, nie bądź niemądry. Muszę chodzić na wykłady, jeśli chcę zaliczyć – tłumaczył spokojnie Wojtek. – Nie jestem zachwycony, ale jakoś muszę sobie poradzić z tym tłumem napaleńców. Po kilku dniach im przejdzie i znajdą sobie inną rozrywkę – wspiął się na palce i pocałował naburmuszonego mężczyznę w usta. – Wiesz, że słodko wyglądasz z tą marsową miną zazdrośnika? – cmoknął go jeszcze raz, a w jego brązowych oczach błysnęło rozbawienie. Cofnął się do tyłu i po kryjomu włożył rękę do wiaderka z lodem, w którym wcześniej mroził się szampan. Nabrał całą garść śliskich kosteczek. Uśmiechał się przy tym cały czas niewinnie do narzeczonego, patrząc mu prosto w oczy.
- O czym ty gadasz głupolu? – Aleks spojrzał na niego z wyniosłą miną. – Ja się tylko troszczę o twoje bezpieczeństwo!
- Wiem, nie mam ci tego za złe. W takim razie może zajmiemy się czymś bardziej interesującym niż kłótnią?  – Cindy oblizał się wymownie i pogładził ręką jego krocze.
- Zrobił się z ciebie straszny pieszczoch.
- Masz coś przeciwko? – wyszeptał chłopak niskim głosem. Lewą ręką zaczął gładzić jego pierś, zjechał niżej do zapięcia spodni i odpiął uparty guziczek. Wsunął palce do środka. Znienacka prawą wrzucił tam całą garść lodu.
- Ożesz ty! – wrzasnął Aleks i zgiął się w pół. Upuścił trzymany w ręce klucz. Wojtek zwinnie go złapał, otworzył drzwi i pobiegł na parter. Chwycił w biegu plecak i zdziwionego jego pośpiechem Mirka. Wskoczyli razem do czekającego na podjeździe samochodu. Cindy ruszył z piskiem opon. Ledwo zamknęła się za nimi brama dostrzegł wybiegającego na schody Mendozę. Pokazał mu przez okno wiele mówiący znak palcem i teraz już spokojnie, pojechał w kierunku uczelni.
- Zdajesz sobie sprawę, co cię czeka jak wrócisz do domu? – zapytał przyjaciel kręcąc głową. – A właściwie co ty mu zrobiłeś, że wyleciał taki wściekły?
- Można powiedzieć, że nieco ostudziłem jego zapał – odezwał się zmieszany Cindy. – Nie pozwolę mu sobą manipulować!

***

Magda przyglądała się stojącej naprzeciwko niej kobiecie i mięła w dłoniach jasny warkocz. Długie rzęsy rzucały cienie na jej blade policzki, a błękitne oczy patrzyły tak niewinnie jak u niemowlęcia. Drobna, wystraszona, z drżącymi ustami wzbudzała instynkty opiekuńcze u każdego kto na nią spojrzał. W tej chwili nikt, patrząc na nią, by nie powiedział, że płynie w niej dzika i gorąca krew Piekiełków.
 - Jestem Emilia i pokażę ci moje królestwo – odezwała się brunetka. – Nie martw się o siostrę. Kordelia ją oprowadzi – wskazał na swoją towarzyszkę.
- Magda – pisnęła cichutka dziewczyna.
- Musisz się jednak przebrać. O tej porze dom jest już pełen klientów i nie mogę pozwolić, żeby chodził po nim taki kocmołuch – wcisnęła jej do ręki sukienkę i buty i zaprowadziła do łazienki.
- Odwróć się, nie będę się przy tobie ubierać!
- Najpierw prysznic kotku, dama powinna ładnie pachnieć – otworzyła kabinę i wepchnęła do niej zarumienioną ofiarę.
- Zamknij oczy i przestań się gapić! – wrzasnęła zirytowana blondynka.
- Proszę bardzo i tak nie ma na co! Same kości i skóra, w dodatku krasnoludek – uśmiechnęła się złośliwie Emilia i zamknęła oczy.
- Zamknij się wielka babo – woda szumiała tłumiąc jej głos – nie każdy chce być taką cycatą amazonką. Pewnie swojego faceta nosisz na rękach, co? – odcięła się dziewczyna i zaczęła myć. Kobieta spod spuszczonych powiek obserwowała kąpiącą się złośnicę. Dawno już nauczyła się tej przydatnej sztuczki. Naprawdę było na co popatrzeć. Przyzwyczajona do pewnych siebie piękności, z przyjemnością obserwowała tę skromną urzędniczkę. Miała wspaniałą, kremową skórę i delikatne kształty. A kiedy przed oczami mignął jej różowy sutek na niewielkiej, krągłej piersi poczuła w dole brzucha narastające gorąco. Ścinany kabiny były całkowicie przeźroczyste.
- Pośpiesz się, tu jest strasznie duszno! – krzyknęła i wyszła z łazienki. Emilii bardzo spodobało się to co zobaczyła i zaczęła się zastanawiać jakby tu zatrzymać tę pyskatą  kruszynę na dłużej. Doszła do wniosku, że to niemożliwe. Nie chciała wejść w konflikt z Mendozami. To była potężna mafijna rodzina, a jej ramiona oplatały prawie całą Europę. Nie miała jednak zamiaru odpuścić. Blondyneczka wpadła jej w oko, a ona bardzo lubiła polować i nigdy nie odpuszczała. Wiedziała, ze prędzej czy później uda jej się zdobyć małą.

Obie siostry ubrane w krótkie wydekoltowane sukienki przeżyły z jednej strony przerażający, a drugiej fascynujący wieczór. Pokazano im na czym od jutra będzie polegała ich praca. Dom był ogromny, elegancki i bogato wyposażony. Otoczony dużym, zadbanym ogrodem. Kobiety w nim pracujące były bardzo wyrafinowane i piękne. Jakoś nie wyglądały na seksualne niewolnice. Sprawiały wrażenie zadowolonych i wypoczętych. Całe towarzystwo zgromadzone w salonie  śmiało się i tańczyło przy dobrej muzyce. W zacisznych kątach, których tutaj było pełno zajęte sobą parki obściskiwały się namiętnie, by po chwili zniknąć w którymś pokoi.
- Jakie masz doświadczenie? – zapytała Emilia, obserwując coraz czerwieńszą twarz dziewczyny.
- Żadne – wypaliła Magda, zanim zdążyła pomyśleć. Miała ochotę odgryźć sobie język. Brunetka wpatrywała się w nią mocno zaskoczona.
- Przecież ty masz z 23 lata co najmniej. Naprawdę z nikim nie spałaś?
- No to co! Czy jest w tym kraju jakiś limit czasu na stracenie cnoty czy coś?! – warknęła zmieszana dziewczyna.
- Och, jesteś warta więcej złota niż ważysz – podekscytowała się Emilia. – Wiesz ile płacą za noc z dziewicą? Nie martw się, znajdę ci kogoś na poziomie, kto zrobi to delikatnie – pogłaskała po policzku Magdę, która wpatrywała się w nią z obrzydzeniem.
- To ohydne, jak możesz się zajmować czymś takim? – odtrąciła jej dłoń jakby co najmniej była trędowata.
- Ech, ale z ciebie niemądre stworzonko! Powiedz mi, ile dziewczyn na tym świecie może powiedzieć, że miało naprawdę piękny pierwszy raz? Przeważnie towarzyszy mu wstyd, ból, nieporadność, nic co warto by było wspominać. Jeśli będziesz grzeczna, to mogę sprawić, że będziesz miała piękne wspomnienia – spojrzała jej twardo prosto w oczy.
- Nie zbliżaj się do mnie – Magda zmierzyła ją pogardliwym wzrokiem i odwróciła głowę. – Jesteś wstrętną handlarką żywym towarem i zmuszasz te biedne kobiety, aby tutaj pracowały. Nie chcę żebyś mnie dotykała i tak już czuję się brudna!
- Aleś ty naiwna, są tu bo chcą i wiedzą doskonale, że ja zatrudniam tylko najlepsze. W ciągu dwóch lat są w stanie zarobić na porządne mieszkanie i samochód. Nie lubią brudzić sobie wypielęgnowanych rączek i takie życie sobie wybrały. Niektóre z nich pochodzą z takich rodzin, że to miejsce wydaje się im rajem, ale co taka wychuchana dziewczynka z dobrego domu może o tym wiedzieć. Zmiataj do swojej sypialni – zatrzymały się przed znanym dziewczynie pokojem..
- Masz rację nic o tym nie wiem, ale wolałabym umrzeć niż robić coś takiego – spojrzała w twarz Emilii i zobaczyła chłodną maskę. Nawet jej oczy były nieprzeniknione, zupełnie jak kawałki czarnego kryształu. – Przepraszam, nie powinnam była tego mówić.
- Byłaś po prostu szczera, a ja doskonale wiem, co się o nas mówi. Idź już spać – otworzyła przed nią sypialnię.
- Ale co będzie z nami?- zapytała Magda, a w jej głosie słychać było strach.
- Nie bój się, jutro będzie nowy dzień – Kobieta zamknęła za nią drzwi na klucz. Usłyszała oddalające się kroki. Na łóżku zobaczyła rozwaloną siostrę, która wpatrywała się w nią z niepewną miną.
- Co robimy? Widziałaś to wszystko? – zatoczyła ręką łuk Olga.
- Tak, jutro jak tylko nas stąd wypuszczą, uciekamy. A teraz się trochę zdrzemnijmy - z westchnieniem wyciągnęła się na materacu.

Tymczasem w kuchni, przy dużym , sosnowym stole siedziały w koszulach nocnych Kordelia z Emilią i popijały kakao. Lubiły ten czas, który miały tylko dla siebie. Przeważnie niewiele się odzywały. Przyjaźniły się tak długo, że rozumiały bez słów.
- Zabawne sroki prawda? Jak ja im zazdroszczę tej beztroski.
- Taa… życie je jeszcze wszystkiego nauczy. Jutro zostaw otwarte drzwi jak będą jadły śniadanie.
- Ale Emi, miały tu być trzy dni. Mendoza nie będzie zadowolony – mniejsza z kobiet popatrzyła na brunetkę zaskoczona. Doskonale widziała, że coś jest nie w porządku.
- Zrób co mówię, nie chcę ich tu widzieć!
- Dobrze, nie denerwuj się. Skoro ci czymś podpadły jutro się ich pozbędziemy – pogłaskała ją uspokajająco po ramieniu.

***

Wojtek z Mirkiem czekali w samochodzie do ostatniej chwili. Patrzyli po sobie i żaden nie miał odwagi wyjść pierwszy. Tuż przed dzwonkiem pognali do swojej sali wykładowej. Gdy się pojawili wszystkie oczy zwróciły się na nich. Ludzie zaczęli mówić jeden przez drugiego. Zarzucili chłopców milionem pytań na temat ich świńskiej przygody. Na szczęście profesor był punktualny i jego przybycie zakończyło żywą dyskusję. Przez kilka godzin wykładów otaczający ich studenci mieli czas odrobinę ochłonąć, a obaj zażenowani przyjaciele przywyknąć nieco do sytuacji. Po wyjściu nauczyciela wszystko zaczęło się od nowa, tylko już nieco spokojniej. Niemądre uwagi padały jedna po drugiej.
- Wojtek, od jakiegoś czasu ludzie się zastanawiali, co takiego Mendoza w tobie widział, że się zaręczył. Teraz wiemy, że to twój tyłek go oczarował.
- Przez pośladki do serca mężczyzny – pisnęła jakaś dziewczyna – jesteś moim idolem.
- O tak, te merdające się na twojej pupie kokardki były takie fascynujące.
- Dajcie mu do cholery święty spokój! – Mirek nie wytrzymał i wrzasnął na całą salę, niepotrzebnie zwracając na siebie uwagę obecnych.
- O młody - jeden ze studentów objął go ramieniem – nie bądź zazdrosny, twoje klejnot też są pierwsza klasa. - Wszyscy wybuchli zgodnym śmiechem. Chłopcy siedzieli czerwoni jak buraki w środku grona żartownisiów. Mieli ochotę zapaść się pod ziemię.
- Idziemy – Wojtek złapał kumpla za rękę. – Właśnie dostałem wiadomość od Aleksa. Czeka na nas przed bramą. Musimy ich jakoś zgubić, bo się znowu wścieknie. – Zerwał się i pociągnął przyjaciela w stronę drzwi. Biegli z całych sił przez pustawe o tej porze korytarze. Niestety przed budynkiem stała grupka studentów ze starszego rocznika. Natychmiast ich rozpoznali i nie chcieli przepuścić.
- Słoneczko, daj mi swój numer – zachichotał jeden z nich do ucha Cindy. Zaczęli obleśnie rechotać. Zbliżyli się jeszcze bardziej, tak, że chłopcy czyli na sobie ich przesycone tanim winem oddechy. Właśnie zaczęli zaciskać pięści kiedy nastała cisza. Napastnicy zaczęli się odsuwać, a ich oczy były okrągłe ze strachu. Wojtek obejrzał się i zobaczył Aleksa z dwoma ochroniarzami, zbliżającego się do nich z zaciętą twarzą.
- Precz – powiedział spokojnie, ale w jego głosie brzmiała bardzo groźna nuta – powiedzcie sobie podobnym, że następnych idiotów, którzy ośmielą się zbliżyć do mojego narzeczonego będą musieli szukać w Wiśle. Wynocha! – studenci na chwiejących się nogach rzucili się do ucieczki. Po kilkunastu sekundach nie pozostał po nich ślad.
- Wojtek, wszystko w porządku? – Aleks dotknął delikatnie jego policzka.
- Teraz już tak – chłopak ufnie wtulił się w niego. – Dobrze, że przed nami weekend. Do poniedziałku ludzie trochę ochłoną. Gniewasz się?
- Nie, bałem się tylko, że coś może ci się stać – czule musnął jego usta swoimi.
Po chwili cała grupa siedziała już w samochodzie. Szybko przemierzali ulice Krakowa. Było już późne popołudnie i tłok na drogach nieco się zmniejszył. Natomiast ładna, wiosenna pogoda spowodowała, że wiele osób wyszło po prostu na spacer.
Mirek siedział cichutko jak myszka, starając się nie zwracać na siebie uwagi Mendozy. Zaczął zastanawiać się czy szef będzie w domu. Nie mógł się wiecznie ukrywać. Miał przecież swoje obowiązki. Gdy zatrzymali się przed bramą chciał się wymknąć ukradkiem, ale Aleks złapał go za ramię.
- Uważaj na siebie i idź prosto do domu, jak coś ci się stanie Wojtek będzie się martwił. – Chłopak zerknął na niego zaskoczony. Nie spodziewał się po nie lubiącym go gangsterze takiego tekstu. Niemożliwe, żeby się o niego martwił. Skinął tylko głową na pożegnanie i wysiadł z samochodu. Już miał wejść przez bramę, kiedy przypomniał sobie, że w domu nie ma mleka. Zawrócił w kierunku najbliższego supermarketu. Ulica z obu stron obsadzona była wysokimi krzewami i rozłożystymi lipami. Szedł powoli, nigdzie śladu żywego ducha. Dzielnica w której mieszkał była bardzo bogata. Tutaj prawie nikt nie chodził na piechotę. Zamyślony Mirek nie zauważył skradających się za nim kilku sylwetek. Poczuł tylko uderzenie w głowę i osuną się w ciemność. Zanim zupełnie stracił przytomność do jego uszu dotarło jeszcze kilka zdań.
- Co z nim robimy? Ten blondynek był jakiś niezdecydowany.
- Głupie pytanie, wiesz jakie mamy zlecenie. Najpierw trzeba go pobić i okraść, by wyglądało na napad – zakapturzony mężczyzna wziął zamach i kopnął z całej siły w udo leżącego na chodniku chłopaka.