Wojtek wyszedł na taras skąd roztaczał się wspaniały widok. Jeden z przyjaciół Aleksa wynajął im na miesiąc willę nad brzegiem oceanu. Odetchnął głęboko i wciągnął głęboko w płuca kryształowo czyste, morskie powietrze. Kilka godzin temu wylądowali na lotnisku w Sydney. Mimo, że dotarli tutaj klimatyzowanym samochodem upał nieźle dał im się we znaki. Na szczęście lekka bryza łagodziła nieco temperaturę. Zapadał już zmierzch, widać było zapalające się na niebie pierwsze gwiazdy. Mendoza wyszedł właśnie spod prysznica w samej koszulce na ramiączkach i białych bermudach. Mokre, przydługawe czarne włosy opadały mu na ramiona. Objął wzrokiem smukłą sylwetkę męża doskonale widoczną na tle ciemniejącego nieba i uśmiechnął się do siebie. Nareszcie byli sami i mieli przed sobą wiele dni słodkiego nieróbstwa.
- Prawda, że
tu pięknie? – odezwał się cicho, nie chcąc burzyć nastroju. - Za chwilę
przyjedzie Kevin z zaopatrzeniem. Jestem głodny jak wilk.
- Miałeś świetny
pomysł, żeby tu przyjechać – Cindy podszedł do niego i wtulił się w szerokie
ramiona. – Rozpalimy grilla dobrze? Podobno mięso z kangura jest pyszne – dodał
entuzjastycznie. Wystarczyła tylko godzina, by się zregenerował i rozpierała go
energia.
- Chyba będziesz
musiał mnie do tego jakoś zachęcić – uśmiechnął się Aleks i jego ręce zaczęły wędrować po plecach
chłopaka, aż dotarły do kuszących pośladków.
- Czy kilka buziaków mogłoby w tym pomóc? –
zapytał, delikatnie muskając ustami jego wargi.
- Hm… chyba
rozważę twoją ofertę… - nie zdążył dokończyć, bo rozległ się dzwonek do drzwi. Niechętnie
puścił męża i poszedł otworzyć. Na progu stał Kevin, a na podjeździe za nim
widać było wyładowany po brzegi samochód dostawczy.
- Witajcie w
Australii! – wyciągnął rękę do Mendozy. – Jestem waszym sąsiadem i prowadzę
jedyny w okolicy sklep spożywczy. Może pomożecie mi z tym kramem?
- O tak, czym szybciej to rozpakujemy , tym prędzej
będzie kolacyjka – Wojtek od razu rzucił się do noszenia pudeł. . Po
godzinie wszystko było poukładane w spiżarni i lodówce, a oni siedzieli w ogrodzie z piwkiem w rękach i wdychali
aromat dobrze doprawionego ziołami, smażonego mięska. Kevin pokazał im jak
przygotować pyszne steki z kangura. Zrobił też sałatkę. Opowiadał im o miejscowych
zwyczajach, pociągając złocisty płyn z kufla.
Opróżniali już drugą zgrzewkę i Wojtkowi, który miał dość słabą głowę
zaczęło już się w niej trochę kręcić.
- I nie
zapuszczajcie się czasem sami do buszu, tam trzeba umieć się poruszać. Łatwo
się zgubić, zresztą pełno tam jadowitych węży i pająków. Gdybyście jednak chcieli
się przejść, zrobić trochę zdjęć, to mogę wam polecić jakiegoś przewodnika –
Porządnie podchmielony Kevin, robił się coraz bardziej wylewny.
- Dzięki, za
kilka dni na pewno chętnie skorzystamy z oferty – Cindy uśmiechał się coraz
szerzej.
- Regu.. regg…
ybuuu - rozległ się skrzek i jakby
buczenie. Przeraźliwy dźwięk przybierał na sile.
- Co to
takiego? Miejscowe koguty czy coś? – zapytał zaskoczony chłopak.
-
Potencjalne księżniczki – roześmiał się Kevin, widząc jego minę. – W twoim wypadku, może znalazł by się nawet
jakiś książę. Wystarczy pocałować – wskazał ręką na widoczny w rogu ogrodu
spory staw, gęsto porośnięty trzciną. – To taka legenda. O tej porze roku żaby
mają gody i są chętne do zawierania znajomości. Jeśli którąś pocałujesz to
zamieni się w modelkę z rozkładówek lub jakiegoś przystojniaka.
- Muszę je
zobaczyć! – gnany ciekawością Wojtek poszedł zygzakiem w stronę rozśpiewanego stawu.
Aleks z niepokojem obserwował jego manewry
- Nic mu nie
będzie – uspokoił do Australijczyk – ropuchy są całkiem miłe, a bajorko
płytkie.
- Nie znasz
Cindy, on przyciągał kłopoty jak magnes.. – rzucił się biegiem w stronę męża,
bo usłyszał jego przeraźliwy pisk.
- Aa…! Pali…!
– chłopak trzymał w ręce żabę, na szczęście nie zdążył jej pocałować. Jego ręce puchły w zastraszającym tempie i przybrały karykaturalne rozmiary.
- Puść to
obrzydlistwo, pewnie jesteś uczulony!- krzyknął wystraszony nie na żarty
Mendoza. Wojtek rozwarł dłonie i zwierzak wskoczył do jeziorka. Zakręciło mu się
w głowie. W padł prosto w rozwarte ramiona męża, który wziął go na ręce i popędził
z nim do domu.
- Myślicie,
że tak tanio się wykpicie? Widzisz moje ręce draniu? – Magda podsunęła Krzychowi
pod nos popękane, spracowane dłonie. Mężczyzna podniósł je do ust i delikatnie
ucałował każdy paluszek zaskoczonej dziewczyny.
- Zanieś go na łóżko, zaraz przyniosę leki, powinny być w apteczce – krzyknął za nimi Kevin.
Niebezpieczeństwo rozjaśniło mu myśli, alkohol jakby nagle gdzieś wyparował. Okazało
się, że rzeczywiście w domu posiadają leki p/histaminowe. Znalazło się też wapno. Zdenerwowani mężczyźni nafaszerowali chłopaka wszystkim co znaleźli. Po godzinie było widać, że obrzęk
zaczyna się zmniejszać. Zmęczony zasnął jak kamień. Oddech miał wyrównany,
serce biło mu miarowo. Obaj z sąsiadem doszli do wniosku, że najgorsze już za
nimi. Aleks odprowadził Kevina do drzwi.
Rozebrał się do bokserek i położył obok Cindy, pragnąc być blisko na
wypadek, gdyby czegoś potrzebował.
Następnego ranka Wojtek obudził się w
wyśmienitym humorze. Czuł się zupełnie dobrze jeśli nie liczyć swędzącej skóry i
palców przypominających parówki, które nadal nie chciały się zginać. Dostał
śniadanie do łóżka, pooglądał przez chwilę telewizję i zaczął się nudzić.
Kręcił się nie mogąc znaleźć sobie miejsca.
- Aleks,
powinieneś mi dotrzymać towarzystwa, skoro mi kazałeś tutaj leżeć! – krzyknął w
stronę kuchni.
- Dobrze ci
tak, gdyby ci się nie zachciało zagranicznego księcia, nie miał byś teraz
takich kłopotów. Po jaką cholerę próbowałeś pocałować tą ropuchę? – mężczyzna usiadł
obok niego na materacu, widząc jednak markotną minę Cindy, zrobiło mu się go
żal. – Może w coś zagramy? Szachy,
warcaby, karty…
- Wiesz, że
to niemożliwe, jak niby miałbym je trzymać? – chłopak przeciągnął się na całą
długość, wyginając zgrabne ciało w łuk – Prawdę mówiąc myślałem o czymś
bardziej ekscytującym.
- Masz
rację. Tymi rękami i tak nie mógłbyś nic zrobić – Aleks śledził uważnie każdy
jego ruch. Oczy błądziły po wszystkich krzywiznach z wyraźną przyjemnością.
Bezwiednie oblizał wargi.
- A muszę…? Nie
poradzisz sobie sam? – uśmiechnął się kusząco do męża.
- W takim
razie wyobraź sobie, że jesteś manekinem – mężczyzna rzucił na ziemię szlafrok
i nagi, położył się obok zarumienionego Wojtka. – No więc laleczko, na początek
chyba powinienem dokładnie zbadać, czy mi cię ta żabka za bardzo nie uszkodziła
– obrysował ustami jego twarz, potem zjechał na szyję i wpił we wrażliwe
miejsce, gdzie tętnica przebiegała najbliżej skóry.
- Phi…-
prychnął chłopak. - Myślałem, że przynajmniej wyciągniesz stetoskop.
- To nowy
rodzaj diagnozy przeprowadzanej przy pomocy ust – ukąsił delikatnie miękką
skórę. – Właśnie sprawdzam ci puls – ciepłe dłonie mężczyzny w tym samym czasie
pozbawiły chłopaka całej garderoby. Gładziły i ugniatały napięte mięśnie,
wyrywając z jego ust coraz głośniejsze sapnięcia. Wargi przesuwały się bardzo
powoli, pieszcząc każdy zakamarek drżącego z pożądania ciała.
- Przestań
się mną bawić draniu… - syknął niecierpliwie Wojtek i rozsunął szeroko nogi. –
Robisz to specjalnie!- szarpnął biodrami do góry.
- Miałeś się
nie ruszać! – rzucił ochrypłym głosem Aleks. Chuchał właśnie na penisa chłopaka
i mrucząc z zadowolenia patrzył jak rośnie.
- Och… mhm…-
jęczał coraz głośniej i zacisnął dłonie na prześcieradle. Długie naoliwione
palce zaczęły się właśnie zagłębiać w jego spragnionym wnętrzu.
- Kocham cię,
moja nieznośna księżniczko! – mężczyzna wyciągnął dłoń, by zastąpić ją czymś znacznie większym i pchnął mocno.
- Kocham cię drogi książę! A teraz zajmij się bzykaniem – przynaglił go i wypiął mocniej tyłeczek, nabijając się
aż do samego końca. Wpadli w dobrze im już znany rytm, który odbierał im rozum
i przenosił do świata pełnego rozkosznych przyjemności. Wkrótce krzyczeli już obaj,
pobudzając się nawzajem do szybszych i mocniejszych ruchów.
***
Mirek i Tom
spędzili cudowne dwa tygodnie podróżując po Francji. Zwiedzali wspaniałe zabytki,
zatrzymywali się w najlepszych hotelach, jedli w słynnych restauracjach. Chłopak nigdy nie miał okazji do podróżowania pierwszą klasą. Nie musiał się martwić, że
jego konto całkowicie opustoszeje i za co przeżyje następny tydzień. Z początku
czuł się bardzo skrępowany, wydając pieniądze, których sam nie zarobił. Nie
chciał nigdzie wychodzić i przyjmować żadnych prezentów od męża. W końcu Kaser
rozgniewał się nie na żarty. Zaciągnął Mirka do pobliskiego parku i usiadł z
nim na ławce.
- Czy ty wiesz, że nie spisaliśmy intercyzy i połowa tego
co mam prawnie należy teraz do ciebie? – zapytał mężczyzna, z trudem nad sobą
panując. – Tymczasem ty wyszedłeś z kawiarni, bo lody były za drogie. Na co mi
pieniądze, jeśli nie mogę ich wydać na osobę którą kocham?
- Należą do ciebie, za parę miesięcy pewnie zmienisz
zdanie i będziesz chciał się rozwieść, a ja nie będę ci miał z czego oddać – stwierdził
z uporem Mirek. Miał pochmurną twarz i nerwowo zaciskał ręce na siedzeniu
ławki.
- Kocurku – odezwał się już łagodniej Tom i wziął go za
rękę – dlaczego ty mi nie ufasz? Gdybym chciał krótkiej przygody, to bym się z tobą nie
ożenił. Pragnę mieć z tobą dzieci. Widzisz tego ciemnowłosego chłopczyka jadącego
na rowerku, albo tą jasnowłosą dziewczynkę bawiącą się piłką? To mógłby być
nasz syn lub córka – przyciągnął mężczyznę do siebie i pocałował w słodkie
usta, nie bacząc na licznych gapiów. Park o tej porze dnia był pełen ludzi.
Wszyscy uśmiechali się jednak życzliwie, patrząc na tulących się do siebie
mężczyzn. Mirek jeszcze przez chwilę patrzył na niego z
niedowierzaniem. Potem wdrapał mu się na kolana i schował zarumienioną twarz na
jego piersi.
- Też cię kocham – wyszeptał cichutko, a serce Toma
wywinęło fikołka z radości. – Ale jak mnie kiedyś zdradzisz lub opuścisz, to
przysięgam, że użyję swojej połowy majątku, żeby cię odnaleźć i wyrwać twoje czarne
serce! – dodał groźnie.
***
Siostry
Piekiełko przez dwa tygodnie myły gary i zdzierały sobie paznokcie. Miały
bardzo dużo czasu na przemyślenia i w końcu wpadły na to komu zawdzięczają te
dni pełne ciężkiej, mozolnej pracy. Poprzysięgły ludziom Mendozy zemstę po
powrocie do Polski. Umówiły się z nimi telefonicznie w galerii handlowej i
chłopcy o dziwo bez wahania się zgodzili. Dziewczęta pojawiły się z pochmurnymi jak
gradowe chmury minami i głowami pełnymi morderczych zamiarów. Tymczasem Heniek i Krzych już na nie
czekali uzbrojeni w kwiaty i wielkie pudła wyśmienitych czekoladek.
- To dla pań
na przeprosiny – nieśmiało wręczyli im prezenty.
- Co ty wyprawiasz?
– próbowała się wyrwać cała zarumieniona.
- Musiałem
przeprosić każdy z nich i obiecuję się nimi zaopiekować – spojrzał jej w oczy z
niemą prośbą.
- Może pójdziemy gdzieś omówić warunki pokoju? – zapytał Heniek z wahaniem, zerkając na Olgę. – Jest tu niedaleko taki
przyjemny lokalik. Będzie tam występował za godzinę niezły kabaret. Poza tym
można potańczyć i robią świetne drinki. - Spędzili
ze sobą prawie całą noc, doskonale się bawiąc w swoim towarzystwie. Tak zaczęła
się naprawdę piękna przyjaźń, która z czasem przerodziła się w coś więcej i
zaowocowała dwoma małżeństwami.
***
Pani Oliwia
tak jak dziewczyny przeżyła na statku wiele ciężkich chwil. . Nie była
przyzwyczajona do ciężkiej fizycznej pracy i miała już swoje lata. Była jednak
z pewnością najbardziej upartą ze wszystkich pasażerek na gapę. Dźwigając
ciężkie talerze warczała na siostry Piekiełko, które co jakiś czas próbowały ją
namówić na sprzedaż biżuterii w celu opłacenia podróży. Jedną z takich sprzeczek podsłuchał sam kapitan
Orłowski. Zaczekał, aż kobieta zostanie sama i podszedł do niej znienacka.
- Właściwie
dlaczego pani tak się zawzięła? – zapytał zaciekawiony. – Mogłybyście podróżować
pierwszą klasą.
- Po pierwsze
to bardzo niegrzeczne, tak wtrącać się w nieswoje sprawy – zmierzyła go z góry
na dół swoimi pięknymi, zielonymi oczami i prychnęła wyniośle. – A po drugie,
to są moje pamiątki po nieboszczyku mężu. Ten z niebieskim oczkiem dostałam od
niego jak mi się oświadczał, grubszy z diamentami w dzień ślubu, a ten z
serduszkiem po urodzeniu naszego syna. Przypominają mi najpiękniejsze chwile
mojego życia. Nie mogłabym się z nimi rozstać.
- Rzadko
można spotkać taką lojalną i wierną kobietę jak pani – mężczyzna z kurtuazją
pocałował ją w rękę. – Może pozwoli się pani zaprosić na drinka wieczorem? - Od tej pory można ich było często spotkać, spacerujących razem po pokładzie.
***
Siedem lat później…
W ogrodzie
państwa Mendozów siedziało liczne towarzystwo – Pani Oliwia, Aleks z Wojtkiem,
Mirek z Tomem oraz siostry Olga i Magda razem z mężami. Kapitan Orłowski w
kraciastym fartuszku i łopatką w ręce przewracał kiełbaski na grillach. Dorośli porozsiadali się w altanie i głośno o czymś dyskutowali. W pobliskiej piaskownicy
bawiło się dwoje dzieci. Samuel i Artur byli sąsiadami, spędzali ze sobą dużo
czasu, chodzili razem do szkoły. Przyjaźnili się odkąd nauczyli się mówić. Nieustannie kłócili się i godzili. Te bliskie kontakty wcale nie podobały się ich ojcom, którzy nadal niezbyt się lubili.
- Mój zamek
jest większy! – tupnął nogą pulchny, wysoki blondynek. – Spójrz na wieżę!
- Nieprawda, bo mój! – zaperzył się ciemnowłosy Artur i pokazał mu język.
- Zaraz ci
przyleję – zamierzył się na niego łopatką. – Racja jest zawsze po stronie
silniejszych, tak mówi mój tata.
- Za to ja
jestem mądrzejszy i o niebo ładniejszy od ciebie – nadęła się zielonooka
kruszyna.
- Wcale nie –
roześmiał się wyższy przyglądając mu się z uwagą - wyskoczyły ci dwa piegi!
- Ty głupku,
to nie piegi! Znowu wymazałeś mnie piaskiem! – mały z bojowym piskiem rzucił
się na niego i przewrócił na trawę. Zaczęli tarzać się i okładać pięściami gdzie popadnie.
- Ładnie
pachniesz – Sam powąchał czarne włoski kolegi – brzoskwiniami.
- Nie będę
się z tobą bawić – mały wstał, otrzepał się z ziemi i zadarł do góry nosek. -
Łukasz jest o wiele fajniejszy, nie kłóci się ze mną i zawsze przynosi mi
lizaki.
- Dam ci
jutro Wedla z orzechami, takiego jak lubisz – uśmiechnął się do niego Sam. – A Łukasz
ma zeza! Jednym okiem patrzy na ciebie, a drugim na Olka.
- Ale drań,
nie wiedziałem! A duża ta czekolada? – zapytał i odwzajemnił uśmiech
przyjaciela. Długie rzęsy kładły miękkie cienie na jego zarumienione policzki,
a różowe usta nie miały sobie równych. Blondynek nie mógł oderwać od niego oczu
i doszedł do wniosku, że przyniesie największy batonik jaki znajdzie w domu.
Artur był z pewnością najładniejszym chłopcem w zerówce. Nie pozwoli, by jakiś
okularnik sprzątną mu go sprzed nosa.
……………………………………………………………………………………………………….
To już ostatni rozdział
tego opowiadania. Mam nadzieję, że czytając bawiliście się równie dobrze jak ja
przy jego pisaniu. Pozdrawiam wszystkich wiernych czytelników, którzy wytrwali
do końca.
Zgadnijcie, które dziecko jest czyje. :))
Zgadnijcie, które dziecko jest czyje. :))